wtorek, 24 września 2013

Wyprawy Zheng He

Wyprawy Zheng He


Autor: Grażyna Czajka-Bartosik


W bieżącym roku Chiny przygotowują się do obchodów 600 rocznicy pierwszej wyprawy Zheng He – chińskiego żeglarza, który w latach 1405-1433 aż siedmiokrotnie pływał na zachód, przemierzając ponad 50 000 kilometrów i odwiedzając 37 krajów i regionów.


W bieżącym roku Chiny przygotowują się do obchodów 600 rocznicy pierwszej wyprawy Zheng He – chińskiego żeglarza, który w latach 1405-1433 aż siedmiokrotnie pływał na zachód, przemierzając ponad 50 000 kilometrów i odwiedzając 37 krajów i regionów. Wszystko wskazuje na to, że to właśnie chińscy marynarze pod dowództwem Zheng He pierwsi dotarli do Ameryki Północnej, Grenlandii, Antarktyki, Australii i Nowej Zelandii.

Armada gigantycznych dżonek była wielokrotnie większa od flot, którymi dowodził Kolumb blisko sto lat później. Statki Zheng He były też pięć razy dłuższe od statków sławnego portugalskiego podróżnika Vasco da Gamy.

Zheng He dowodził przeszło 300 statkami oceanicznymi i załogą liczącą ponad 30 000 ludzi. Najdłuższy statek miał 400 stóp długości!. Te wielkie dżonki Chińczycy nazywali „bao chuan”- „statki skarbu”, przewoziły bowiem bardzo cenny ładunek: porcelanę, jedwabie, dzieła sztuki, które były wymieniane na pożądane przez Chińczyków artykuły: kość słoniową, rogi nosorożca, rzadkie drzewa, kadzidła, medykamenty, perły, kamienie szlachetne.

Trzeba też dodać, że te wielkie statki były bardzo luksusowe. Dla porównania podam, że Kolumb w roku 1492 roku miał jedynie 90 marynarzy na trzech statkach, z których najdłuższy miał 85 stóp. To właśnie Zheng He przyczynił się do przekształcenia Chin w regionalne, a być może także światowe supermocarstwo. Dotarł on do Wschodniej Afryki pół wieku przed Kolumbem. Mógł z łatwością pokonać drogę dookoła Przylądka Dobrej Nadziei i prowadzić bezpośredni handel z Europą, jednak w tym czasie Europa była regionem jeszcze dość zacofanym, zaś Chiny nie były zainteresowane europejskimi towarami, takimi jak: wełna, czy wino.

Chińczycy dowiedzieli się o Europie od arabskich kupców, jednak nie widzieli potrzeby, by tam popłynąć. Europa nie była w tym czasie dla nich ciekawa. Afryka natomiast miała wszystko to, czego ówczesne Chiny potrzebowały: kość słoniową, medykamenty, przyprawy, egzotyczne lasy, czy okazy dzikiej przyrody.

W czasach Zheng He to właśnie Chiny i Indie razem wzięte stanowiły więcej niż połowę produktu narodowego brutto całego świata!. W tym czasie towary zagraniczne, medykamenty, wiedza geograficzna, płynęły do Chin w bezprecedensowym tempie. Rozszerzyły także sferę swoich politycznych wpływów na wskroś Oceanu Indyjskiego.

W tym czasie połowa świata była pod wpływem chińskiego panowania, natomiast druga połowa była niewątpliwie w zasięgu ich ręki. Gdyby Chiny chciały, mogły stać się wielką kolonialną siłą sto lat przed „wielkim wiekiem” europejskich odkryć i rozwoju. Ale Chiny nie chciały!

Kim był legendarny Zheng He (1371-1433)? Urodził się w 1371 roku za czasów panowania dynastii Ming (1368-1644) w mieście KunYang w południowo-zachodniej prowincji Yunnan. Jego rodzina nazywała się Ma i pochodziła z centralnej Azji. Była częścią mniejszości narodowej zwanej Semur.

Oryginalne imię Zheng He to Ma He. Był on synem muzułmańskiego buntownika pojmanego przez Chińską Armię. Zheng He był bardzo uzdolnionym człowiekiem i urodzonym dowódcą. Yunnan było ostatnią mongolską twierdzą, która przetrwała aż do roku 1382, a gdy armia cesarza Ming zdobyła twierdzę Zheng He został wzięty do niewoli i przewieziony do Nanjing. Wkrótce też został służącym księcia Yong Le i to właśnie on przemianował chłopca na Zheng He.

Za zasługi dla nowego cesarza, Zheng He stał się jego bliskim powiernikiem, a jego pozycja na dworze cesarza była bardzo wysoka. Generalnie był bardzo lubiany i podziwiany.

Cesarz Yong Le miał bardzo ambitne plany. To właśnie ten cesarz odbudował Wielki Mur, zbudował też nową stolicę w Beijing (Pekin). Następnie zdecydował się na rozwój podróży morskich, które zresztą od dawna były w zamierzeniu, zanim jeszcze Zheng He się urodził. To także ten cesarz mianował Zheng He dowódcą floty morskiej oraz nadał mu tytuł admirała Zachodnich Mórz”.

Świat niewiele wie o tym wspaniałym podróżniku, dowódcy. Oto jednak w roku 1930 w mieście w prowincji Fujian odkryto kamienną kolumnę, która zawierała inskrypcję opisującą zdumiewające podróże chińskiego admirała o nazwisku Zheng He. Wtedy zaczęto badania. Powstało pierwsze pytanie: - dlaczego kolumna została umieszczona w Fujian?. To było piękne podziękowanie dla Bogini Tianfai za cudowne ocalenie statków podczas jednej z wypraw dalekomorskich. W roku 1430 Zheng He wybrawszy szczęśliwy dzień, umieścił tę kolumnę w Świątyni Niebiańskiej Małżonki, Taoistycznej Bogini Tianfei. W inskrypcji opisał on, jak cesarz Dynastii Ming rozkazał mu popłynąć do krajów za horyzontem „wszystkimi drogami do końca ziemi”. Misja ta miała pokazać potęgę Chin i oczywiście zebrać „daninę od barbarzyńców zza mórz”.

Ponieważ Chiny rozwijały się w izolacji od innych wielkich kultur, więc miały zupełnie unikalną ocenę stosunków z zagranicą. W każdym kraju, który odwiedzał Zheng He miał on obowiązek zostawiać dary od cesarza dla miejscowego króla i wymagać daniny dla sławy dynastii Ming. Ponieważ Chiny uważały się za „Królestwo Środka”, Cesarz natomiast był władcą „wszystkiego, co pod niebem”, stąd nawet obcy wysłannicy mieli obowiązek „kłaniania się w pas” cesarzowi.

Istniała zatem specjalna etykieta dotycząca „kłaniania się w pas”, która była ściśle przestrzegana. W zamian za daniny, cesarz wysyłał upominki (dary) oraz specjalne pieczęcie, które potwierdzały jego wielkość (autorytet). Był on przecież „panem wszystkiego, co pod niebem”, więc obcy królowie musieli kłaniać mu się w pas, musieli uznawać zwierzchnictwo chińskiego cesarza. W zamian obcy królowie rzeczywiście stawali się częścią Dynastii Ming. Kolumna odkryta w Fujian zawiera chińskie nazwy krajów, które odwiedzał Zheng He.

W latach 1405 – 1433 Zheng He dokonał 7 zdumiewających, odkrywczych podróży. Natomiast jego wyczyny niezbicie pokazują, że Chiny miały potencjał, miały odpowiednie statki i niezbędne umiejętności nawigacyjne, by zbadać świat. Ich technika, wiedza były na znacznie wyższym poziomie, niż np. w Europie.

Dlaczego Zheng He umieścił tablicę dziękczynną w świątyni? Oto pewnego dnia, kiedy płynął od wybrzeża Chin w stronę zachodu poprzez Ocean Indyjski, wiele dni nie widząc lądu, natknął się na nawałnicę i wydawało się, że statki są bliskie zatonięcia. Trwało to wiele godzin, tak, że przerażeni marynarze już szykowali się na śmierć. Niektórzy modlili się do taoistycznej Bogini Tianfei. A wtedy „boskie światło” nagle ukazało się przy końcach masztów i gdy tylko się ukazało, niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Owo boskie światło było prawdopodobnie dobrze znanym żeglarzom zjawiskiem fizycznym, jednak ponieważ marynarze modlili się do Bogini, uznali, że zostali wysłuchani, a to był znak ochrony. Od tego czasu marynarze szli za Zheng He dokądkolwiek rozkazał. To też było przyczyną ustawienia kolumny dziękczynienia w prowincji Fujian w świątyni Niebiańskiej Małżonki, taoistycznej Bogini Tianfei. Zheng He zbudował jej także nową wspaniałą świątynię obok starej.

Chińscy żeglarze korzystali z bardzo doniosłego wynalazku, jakim był kompas, zwany też „łyżką wskazującą południe”. Ciekawe jest to, że początkowo było to narzędzie używane w czasie seansów spirytystycznych. Na morzu chińscy marynarze używali głównie kompasów wodnych, składających się z małej miski w środku kompasu, która była napełniona wodą „Yang” – morską wodą wziętą od strony nawietrznej statku, oraz z igły magnetycznej w kształcie płaskiej ryby, która była delikatnie położona na wodzie, gdzie powoli dryfowała w kierunku północ – południe.

Potrafili także mierzyć prędkość, długość i szerokość geograficzną, sporządzać mapy. Do liczenia używali liczydeł. Ale chińskie statki miały też inne ciekawe i nowatorskie rozwiązania. Były zaopatrzone w wodoszczelne komory pod pokładami, które chroniły je od zatopienia. Stosowali kształt „V” dla dna statków, oraz tzw. zrównoważony ster. Budowali także statki o płaskim dnie.
Niektóre lodzie były opancerzone dla ochrony. Wszystko to po to, by umożliwić im podróż na dużą odległość.

Kiedy Mongołowie zostali pokonani w 1368 roku, cesarz nowej Dynastii Ming, chciał zapewnić Chinom potęgę. I właśnie temu miały służyć dalekomorskie wyprawy.
Najzupełniej już wtedy Chińczycy byli świadomi swojej potęgi, więc wyruszyli na „podbój świata”, nie mając jednak zamiaru nikogo krzywdzić, podbijać, zawłaszczać ich ziem. Ponieważ dysponowali odpowiednimi umiejętnościami, techniką i wiedzą, by spełnić swoje marzenia, robili to z wielkim rozmachem.

Na swoją pierwszą wyprawę Zheng He wyruszył w roku dokładnie 600 lat temu w roku 1405. Jak dotąd, żaden naród na ziemi nigdy nie wysłał takiej wielkiej flotylli na ocean.

Składała się ona z 62 wielkich statków, niektóre o długości 600 stóp. Chińska flota tamtych czasów była większa od jakiejkolwiek floty, która kiedykolwiek pływała po morzach. Generalnie na wiosnę 1405 roku w Nanjing było zgromadzonych 317 statków, jednak nie wiadomo dokładnie ile wśród nich miało tak duże rozmiary.

Wiemy, że w czasie morskich podróży, tym wielkim dżonkom towarzyszyły setki mniejszych statków zaopatrzeniowych, okrętów wojennych, multi -wiosłowych łodzi patrolowych, zbiornikowców na wodę, statków do przewozu koni bojowych itp. Na przykład zbiornikowce na wodę wiozły ze sobą zapas wody pitnej, który wystarczał na miesiąc lub nawet dłużej dla całej armady!. Jak sugeruje 16-to wieczny powieściopisarz Luo Maotang, opisujący podróże Zheng He, takich wielkich i bardzo luksusowych statków było tylko cztery. Flota składała się ze statków różnej wielkości i o różnym przeznaczeniu.

Komunikacja między statkami w czasie podróży morskich odbywała się na zasadzie dobrze wypracowanego systemu znaków i sygnałów dźwiękowych. Posługiwano się także gołębiami pocztowymi w komunikacji tzw. „dalekiego zasięgu”. Każdy statek armady był zawsze doskonale rozpoznawany poprzez specjalny system oznaczeń.
Chińscy historycy opisują flotę Zheng He w taki sposób: „statki, które pływają na morza południowe są jak domy. Kiedy ich żagle są rozciągnięte, wyglądają jak wielkie chmury na niebie”. Pierwsza stocznia była zbudowana przy nowej stolicy Nanjing (Nanking).

Warto dodać, że Chińczycy wszystko zawsze dokładnie planowali. Na długo przed tym, jak rozpoczęto budowę statków w pobliżu nasadzono tysiące drzew, by dostarczyć drewna dla budownictwa okrętowego. Cesarz założył także szkołę języków obcych, by wyszkolić tłumaczy. Musimy zauważyć, że były to czasy, gdy przyszły dowódca Wielkiej Floty Chińskiej - Zheng He, był jeszcze małym chłopcem, a może nawet niemowlakiem, ale plany podróży dalekomorskich już istniały i wytrwale szykowano się do ich realizacji.

Zheng He skonstruował w Nanjing wiele drewnianych statków, kilka z nich było największymi w historii. Flota miała także dwa rodzaje statków wojennych: 5-masztowe, długie na 165 stóp i mniejsze, ale szybsze łodzie wiosłowe o długości 120-128 stóp, do walk z piratami. Trzy stocznie istnieją do dziś.

Stocznie w Najing zawsze wywoływały głębokie wrażenie zarówno pod względem rozmiarów, jak i dorobku technologicznego. Stosowano tu tzw. suche doki, które w europejskim okrętownictwie zaczęto stosować dopiero pod koniec 15 wieku. Podczas, gdy w Chinach stosowano je przynajmniej od 10 wieku. Opis pierwszych suchych doków pochodzi z czasów panowania Xining (1068-77), kiedy Huang Huaixin zaoferował cesarzowi projekt naprawy kadłubów statków cesarskich. Najwięcej suchych doków miało szerokość 90-120 stóp, ale dwa miały szerokość 210 stóp i to było wystarczająco dużo, by zbudować tu statek o szerokości 160-166 stóp. To także tu budowano największe statki o długości 400 (600) stóp, 444 chi (chi – chińska stopa). Długość chińskiej stopy w czasie panowania Dynastii Ming znacznie się zmieniała od 9,5 cala do ponad 13 cali. Poza tym długość zmieniała się też w zależności od tego do czego była używana i gdzie.

Konstrukcyjne standardy w Królestwie nie były zatem jednolite. Wczesne obliczenia wielkości statków były oparte na chi = 12,129 cala (Ming Gong Bu Chi), albo na 13,338 cala (Hai Chi). Miary te były standardem dla prowincji Jangsu.

Opierając się na tych standardach, statek długości 44 zhang (1 zhang=10 Chi), miałby 448,8 – 493,5 stóp długości!. Drewniany żaglowiec tej długości byłby trudny do manewrowania, jeśli w ogóle byłby zdatny do żeglugi, co wydaje się być wątpliwe. Jednak wielkie statki wycieczkowe za czasów Dynastii Song, zwane xihu zhou chuan, miały prawdopodobnie więcej niż 50 zhang długości i poruszały się po morzu z wielką
stabilnością, tak, że ludzie czuli się jakby byli na lądzie. Dla cesarza Yongle rozmiar statków wydawał się być równy jego dostojności. W tym samym czasie, gdy budował on swoją wielką flotę pod dowództwem Zheng He, rozkazał on także budowę swojego grobowca, który miał mieć tablicę o wymiarach tak wielkich, że gdyby udało się ją wznieść, byłaby to największa tablica na świecie.

Liczba „444” (44 zhang, 4 chi, albo 444 chi) na pewno nie była przypadkową w długości tak ważnego cesarskiego statku. Za czasów Dynastii Tang, statki miały 20 zhang długości, a w czasach Song zbliżyły się do 40 zhang. Liczba cztery była w Chinach symbolem Ziemi, którą ówcześnie wyobrażano sobie, jako kwadratową. Była to więc bardzo szczęśliwa liczba, zupełnie odwrotnie, niż dziś to się tu i ówdzie sugeruje.

Wyobrażano sobie też, że „Królestwo środka” – Chiny - znajduje się w środku pomiędzy czterema morzami. Z liczbą 4 wiązano cztery kardynalne kierunki, cztery pory roku i stosownie do filozofii konfucjańskiej, si wei - cztery cnoty: dobre wychowanie, uczciwość, (prawość, czystość), skromność, cnotliwość, sprawiedliwość). Nic więc dziwnego, że gdziekolwiek dopływała chińska armada, wszędzie wywoływała wielkie poruszenie i zainteresowanie. Można zaleźć wiele interesujących opisów takiego niezwykłego dla obserwatorów wydarzenia.

Oto mapka niektórych podróży Zheng He. Nie inaczej było, gdy chińskie statki dopłynęły do Calikut w Indiach. Władca Indii podarował swoim gościom szarfy wykonane ze złotych cienkich nitek, usianych wielkimi perłami i kamieniami szlachetnymi. Chińscy goście byli zabawiani muzyką i śpiewami. W drodze powrotnej do Chin flota płynęła drogą poprzez Cieśninę ,Malacca, zatrzymując się przy wielkich wyspach: Sumatra i Java.

Zheng He założył bazę w cieśninie, której mógłby używać podczas jego wszystkich podróży. Wśród tysięcy wysp na ogromnym archipelagu, niektóre stały się lęgowiskiem piratów. Piraci polowali na nieostrożnych rybaków i małe statki handlowe. Zheng He zaatakował piratów i zniszczył ich flotę, schwytał też przywódcę i przywiózł go do Pekinu. Ten wyczyn tak bardzo spodobał się cesarzowi, że wysłał swego admirała na jeszcze dalsze podróże. Tym sposobem Zheng He siedmiokrotnie podnosił żagle, by przemierzać nieznane lądy. Idąc za rozkazami cesarza płynął tak daleko jak tylko mógł. Dotarł do Arabii spełniając swój osobisty sen, marzenie. Ponieważ był Muzułmaninem jego marzeniem było pójść na pielgrzymkę do Mekki, zadość uczynniając obowiązkowi każdego Muzułmanina, by raz w życiu odwiedził Mekkę.

Niektóre źródła podają, że już w piątym wieku chiński mnich żeglował do tajemniczego „dalekowschodniego kraju”, którego nazwa brzmi Majański Meksyk i że sztuka Majów w tamtym czasie zaczęła włączać symbole buddyjskie. W ciągu 13 stulecia chińskie statki regularnie podróżowały do Indii i od czasu do czasu do wschodniej Azji. Oczywiście armada Zheng He była daleko większa niż którakolwiek dotychczas. Jego statki mogły przewozić konie, środki transportu, zapasy słodkiej wody w ilości, którą zawierać może 20 tankowców. Pełny kontyngent zawierał 28 000 marynarzy i żołnierzy, w tym tłumaczy arabskiego i innych języków, astrologów, astronomów, geomantów, brygady remontowe, farmakologów, lekarzy, protokolantów i wielu innych. Flota zatrudniała też 10 nauczycieli, których oficjalny tytuł brzmiał:” tong yi fan shu jiao yu guan” – co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „nauczyciel, który zna obce książki”. To właśnie oni pracowali jako tłumacze. Flota miała 180 inspektorów sanitarnych i farmakologów do zbierania ziół w obcych krajach. Na każde 150 ludzi przypadał jeden inspektor sanitarny. Podczas każdej podróży przeprowadzono obserwacje astronomiczne, przewidywano pogodę, pracowywano kalendarz, interpretowano zjawiska przyrodnicze, odkrywano tajemnice świata. Zabierał ze sobą lekarzy, pisarzy, budowniczych statków, nawigatorów, ale także przywódców religijnych, mnichów buddyjskich, by się nimi posłużyć w rozmowach dyplomatycznych na muzułmańskich, czy buddyjskich ziemiach. Każdy statek przewoził tyle żywności, by wystarczyło na całą podróż, w przypadku, gdyby nie było możliwości uzupełnienia zapasów. Co więcej, statki były zaopatrzone w ogromne kontenery ziemi, by samodzielnie uprawiać ryż, czy inne rośliny na pokładzie statku!.

W czasie każdej podróży, statki zarzucały kotwicę w bazie w Malacca, gdzie uzupełniano żywność i gdzie istniały magazyny żywności, danin i darów. Tu też oczekiwano na sprzyjające wiatry, by powrócić do Chin z przywiezionymi z obcych krajów darami, wiedza, roślinami itp. Zheng He odkrył, że cudzoziemscy książęta i królowie szczególnie zachwycali się chińską porcelaną. Uwielbiali także chiński jedwab, bawełnę zadrukowaną chińskimi znakami, oraz brązowo-żółtą tkaniną zwaną nankin od nazwy Nanjing, gdzie była produkowana.
W zamian za różne towary, Zheng He przywoził do Chin zioła, barwniki, perły, zwierzęta, itp. Ale wyprawy były także ważnym źródłem informacji o obcych krajach. Kiedy Chińczycy
dopłynęli do wschodnich wybrzeży Afryki, znaleźli tam ludzi, którzy budowali domy z cegły, zauważyli też, że ich włosy były pokręcone. Zainteresowali się tym, że ci ludzie mieli głębokie studnie poruszane kołami zębatymi, a ryby łapali w sieci.

Afrykanie oferowali Chińczykom takie towary, jak kadzidła, czy bursztyny. Chińczycy byli zafascynowani afrykańskimi zwierzętami, szczególnie strusiami, lampartami, lwami. Jednak najbardziej ekscytującą rzeczą, jaką Zheng He kiedykolwiek przywiózł do Chin ze swoich dalekomorskich wypraw, była żyrafa, która pochodziła z Somalii. Ciekawe jest to, że słowo żyrafa w języku somalijskim brzmiało podobnie do chińskiego słowa oznaczającego jednorożca legendarnego zwierzęcia, które odegrało wielce znaczącą rolę w narodzinach Konfucjusza. Więc, kiedy Chińczycy zobaczyli żyrafę, uznali, że niewątpliwie musiał to być znak aprobaty Nieba dla panowania Cesarza. Zabrali więc ją do Chin. Kiedy żyrafa przybyła do Chin w 1415 roku, cesarz osobiście przybył do bram pałacu, by ją odebrać, zupełnie jak boskiego „Niebiańskiego konia, czy jelenia”. Urzędnicy pałacu składali mu gratulacje i kłaniali się w pas przed „Niebiańskimi zwierzętami”. Fakt przywiezienia żyraf do Chin nie jest powszechnie znany, niemniej jednak istnieją chińskie zapiski, które poświadczają prawdziwość tej informacji. Żyrafa spowodowała ogromne poruszenie w Chinach, ponieważ wierzono, że jest to mityczny chiński jednorożec.

W książce Luise Levathesa „Kiedy Chiny rządziły morzami” znajdziemy wiele interesujących opisów podróży Zheng He. Podążając śladami Zheng He, Levathes podróżował do Kenii i odnalazł tam ludzi, którzy wierzyli, że pochodzą od Chińczyków.
Prawdopodobnie niedaleko Kenii w pobliży wyspy Pate rozbił się chiński statek. I jest to wielce prawdopodobne, że był to jeden ze statków Zheng He. Wyspa jest pogrążona w dżungli, bez elektryczności i dróg. Dostęp z lądu stałego jest możliwy tylko za pomocą łodzi. Po rozbiciu się statku, chińscy marynarze przypłynęli do wyspy i najprawdopodobniej poślubili miejscowe kobiety, stąd obecnie można znaleźć tu ludzi o wyraźnie chińskich rysach. Ich opowieści mówią o tym, że dawno, dawno temu afrykańscy królowie handlowali z Chińczykami. Znają także historię z żyrafami. Trudno więc wyobrazić sobie skąd wieśniacy z tak odległej wyspy mogli wiedzieć o żyrafach, jeśli nie usłyszeliby tej opowieści od chińskich marynarzy.

Także wiele chińskiej ceramiki znaleziono wzdłuż wschodnich wybrzeży Afryki. Obecność chińskiej porcelany na wyspie Pate mogła być wynikiem handlu z Arabami, ale dziwnym wydaje się fakt, że większość tej porcelany znajduje się w rękach jednego rodu (Rodu Famao). Członkowie rodu twierdzą, że pochodzą od Chińczyków. Co mogło oznaczać, że porcelana została odziedziczona, a nie była wynikiem zakupów.

Starożytne groby Rodu Famao, również nie wyglądają na tradycyjne groby kenijskie, ale raczej na groby, które Chińczycy nazywają „groby skorupy żółwia” z zaokrąglonymi
szczytami. Dodatkowo rzemieślnicy na wyspie Pate praktykują rodzaj wyplatania koszy, który jest podobny, czy nawet identyczny do tego, który jest praktykowany w południowych Chinach, ale zupełnie nie znany na kenijskim lądzie stałym. Podobnie gra na bębnach jest tu praktykowana bardziej w stylu chińskim, niż kenijskim. Miejscowy dialekt zawiera kilka słów, które mogą mieć chińskie pochodzenie. To, co jest jeszcze
bardziej zdumiewające, że w 1569 roku portugalski mnich napisał, że na wyspie Pate istniał bujnie rozwijający się przemysł jedwabniczy. Właśnie na Pate nie w żadnym innym miejscu w regionie. Jedwab był tam produkowany jeszcze całkiem niedawno – pół wieku temu....

W pobliżu wyspy są podmorskie skały i jeżeli nie zna się drogi, wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że statek roztrzaska się o skały. Ponieważ około roku 1440 wieś była złupiona, spalona i porzucona, nie ma wątpliwości, że rozbił się tu statek Zheng He. Historycy ciągle badają ten temat, ale zniszczenie dokumentacji utrudnia odkrycie całej prawdy. Ciągle jest tu dużo luk i niejasności.

Kiedy Zheng He wrócił ze swej ostatniej siódmej wyprawy miał 62 lata (1433 rok). Dokonał bardzo wiele dla Chin, sławiąc je w świecie. Chociaż wielki podróżnik i odkrywca marł wkrótce, jego wyczyny przyniosły mu sławę. Napisano o nim sztuki teatralne i powieści. Na Javie, Malacce, miasta, jaskinie, świątynie były nazywane imieniem Zheng He.

Jednak w tym czasie – rok 1433 - na tronie zasiadł nowy cesarz. Uczeni i urzędnicy nowego cesarza ostro krytykowali dokonania Zheng He, utyskując nad ich wielkimi kosztami. W tym także czasie Chiny walczyły ze swym barbarzyńskim wrogiem na zachodniej granicy i potrzebowały środków dla tego przedsięwzięcia, więc urzędnicy cesarscy nie byli przychylni wyprawom Zheng He. Postanowili je natychmiast przerwać.

By raz na zawsze zakończyć owe wyprawy i zapomnieć o nich urzędnicy zniszczyli wszystkie dzienniki okrętowe Zheng He. O podróżach tego wspaniałego żeglarza wiemy jedynie z zapisków na kolumnie oraz z kilku sprawozdań jego członków załogi, ale badania trwają. Fakt porzucenia organizacji zamorskich podróży przez Chiny uważa się dziś, za fatalną dla Chin decyzję, jako, że właśnie w tym czasie Portugalia zaczęła wysyłać swoje statki na zachodnie wybrzeże Afryki. W następnych stuleciach także europejscy żeglarze mogli żeglować do wszystkich części świata. Dzięki temu zachodnie państwa mogły zakładać kolonie w Afryce, Ameryce, w końcu także we Wschodniej Azji.

W opinii dzisiejszych historyków Chiny na tym ucierpiały, ponieważ ich odkrycia poszły na marne. Zheng He rozpoczął działania, które miały poprowadzić Chiny do potęgi i sławy, lecz niestety władcy Dynastii Ming to odrzucili. Zniknięcie wielkiej chińskiej floty z wielkiego Indyjskiego portu – Calikut – oznaczało dla Chin jedną z największych w historii utraconych okazji, okazji do zdominowania reszty świata na drugą połowę tysiąclecia. W 14 i 15 wieku Calicut było jednym z największych portów świata. W Chinach był on znany jako „wielki kraj zachodniego oceanu”.

Izolacja Azji po podróżach Zheng He równała się z jednej strony utraconej okazji, a z drugiej pozwoliła na wzrost znaczenia Europy i ostatecznie Ameryki. Mieszkańcy zachodu często przypisują swoją ekonomiczną przewagę w obecnych czasach inteligencji, demokratycznym obyczajom, czy ciężkiej pracy przodków, podczas gdy ważniejszą przyczyną wydaje się być „głupota” chińskich władców 15-16 stulecia.
Jak do tego doszło?

W czasie, gdy Zheng He przemierzał Ocean Indyjski, konfucjańscy urzędnicy, którzy opanowali wszystkie wyższe szczeble chińskiego rządu i byli w stanie politycznej walki z eunuchami, którzy byli uważani za skorumpowanych i niemoralnych, bo to oni popierali handel i byli uważani za chciwych. W przeciwieństwie do uczonych, którzy zawdzięczali swą pozycję biegłości w czytaniu starych 2 000 letnich tekstów. Eunuchowie nie posiadali takich korzeni, stąd byli bardziej otwarci i postępowi. Zaprawdę, ktoś może argumentować, że ci cnotliwi, nieprzekupni uczeni 15 wieku osadzili Chiny na zgubnym kursie.

Gdy w roku 1424 zmarł Yongle, Chiny doznały serii brutalnych walk. Dziedzic cesarza umarł w podejrzanych okolicznościach i ostatecznie uczeni odnieśli zwycięstwo. Położyli kres podróżom Zhen He, zatrzymali budowę statków. By zapobiec jakiemukolwiek powrotowi podróży (co uznawane było za powrót do przestępstwa), zniszczyli wszystkie dokumenty podróży Zheng He i z poparciem nowego cesarza przystąpili do demontowania marynarki wojennej Chin. Natomiast wszyscy nieposłuszni kupcy i marynarze zostali zabici.

Tym oto sposobem, w ciągu stu lat, największa marynarka wojenna, jaką znał świat była w stanie zagłady, zaś japońscy piraci na powrót siali spustoszenie u wybrzeży Chin. Po okresie wielkiej zewnętrznej ekspansji Chin, nastąpił okres ich największej izolacji.

Światowy lider w nauce i technologii wczesnych lat 15 wieku, był wkrótce pozostawiony „za drzwiami historii”. Natomiast rozwijający się nadal europejski handel zagraniczny, rewolucja przemysłowa, pchały świat zachodni do rozwoju.

Aż do 1500 roku, rząd Chin uznawał za wielkie przestępstwo budowę większych jednostek niż 2-masztowych, a w roku 1525 rozkazał zniszczenie wszystkich statków żeglugi oceanicznej. Tym sposobem największa marynarka wojenna świata, która wiek wcześniej liczyła 3500 statków została zniszczona. Dla porównania obecnie marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych ma 324 statki!.

To posunięcie uwsteczniło Chiny i zaprowadziło do ubóstwa, porażki i upadku. Historycy uważają to za główny powód zejścia z drogi rozwoju ekonomicznego. Są co najmniej dwa powody dla których zdecydowano się tak postąpić:
- Azja po prostu nie była zachłanna. Nie była zainteresowana rozwojem materializmu.
- Panującym społecznym etosem był konfucjanizm w Chinach i kastowość w Indiach

W rezultacie czego elity obu krajów nie były zainteresowane biznesem. Starożytne Chiny troszczyły się o wiele rzeczy: prestiż, honor, kulturę, sztukę, edukację, przodków, religię, miłość synowską, a „robienie pieniędzy” zajmowało dalekie miejsce na ich liście. Konfucjusz wyraźnie oświadczył, że to jest źle dla człowieka, gdy podejmuje on daleką podróż podczas, gdy jego rodzice są jeszcze przy życiu. Uważał, że zysk jest zainteresowaniem „małego człowieka. W odróżnieniu od Azji, Europa była trawiona chciwością. W 15 stuleciu Portugalia prowadziła wiek odkryć, ponieważ potrzebowała przypraw i cennych towarów. Chęć zysków kierowała ich statkami coraz dalej i dalej w dół afrykańskich wybrzeży i koniec końców dookoła Azji. Zyski z handlu mogły być ogromne.

Kolejny powód stagnacji gospodarczej Azji można by nazwać „kulturą samozadowolenia”. Zarówno Chiny, jak i Indie dzieliły skłonność do duchowego patrzenia na rzeczywistość, oddania dla przeszłych ideałów, szacunku dla autorytetów, podejrzliwości wobec nowych idei. Chińskie elity uważały Chiny za „państwo środka” i wierzyły, ze nie mogą nauczyć się niczego od krajów barbarzyńskich. Indie postępowały podobnie.

Gdyby Chiny były zachłanniejsze, kto wie, czy inni nie poszliby w ich ślady i to Azja zdominowałaby Afrykę, a może nawet Europę. Wszystko to zostało zatrzymane, odrzucone, nie z powodu braku statków, wiedzy technologicznej, ale dokładnie z powodu dobra narodu. Wszystko to może wydawać się fantazją, ale w czasach Zheng He możliwość zasiedlania tzw. Nowego Świata przez Hiszpan, czy Anglików wydawać by się mogła nieskończenie odległą, niż Nowy Świat „zasiedlony” przez Chińczyków. Jakże różna byłaby historia, gdyby Zheng He kontynuował swoje podróże do Ameryki... być może dziś wszyscy mówilibyśmy i pisalibyśmy po chińsku...

Zdumiewająco tajemniczym jest, że Chiny nie wykorzystywały tych podróży. W ten sposób, stulecie później Europejczycy mogli „odkryć” Chiny, zamiast Chiny Europę, choć . Chiny mają bardzo starą tradycję żeglarską, a chińskie statki pływały do Indii już za czasów Dynastii Han.

Zupełnie inaczej było w Portugalii. Oni zawsze rozwijali przemyśl rybołówczy, rywalizowali z Hiszpanią i innymi krajami o handel śródziemnomorski. Zdobywanie oceanów było dla Portugalii sposobem na zdobycie bogactwa.

Zatem kto jako pierwszy opłynął glob?. Wszystko wskazuje na to, że był to Zheng He, i że dokonał tego czynu 87 lat przed Kolumbem (1451-1506) i 114 lat przed Magellanem (1480-1521). Zheng He jest ciągle pamiętany, jako największy na świecie nawigator, odkrywca, podróżnik i duma całego chińskiego narodu. W 600-tną rocznicę pierwszej wyprawy tego wielkiego człowieka, Chiny szykują się do uroczystych obchodów upamiętniających jego pierwszą podróż. Obchody będą podkreślały dobre chińskie tradycje miłowania pokoju, jako że Zheng He traktował inne kraje przyjaźnie i z szacunkiem, bez okupowania czyichś terenów, budowania umocnień, grabienia itp. Wielu żeglarzy od dawna pływa śladami Zheng He, by przeżyć jego przygodę. W następstwie tak ogromnego przedsięwzięcia moglibyśmy spodziewać się głębszego zapisu w Chińskiej historii, większego dziedzictwa. Tak jednak nie jest.

W Chinach nie ma obecnie jakichś imponujących pomników na cześć Zheng He i nie powinno to być niespodzianką, skoro wyrzeczono się jego dokonań. Pamięć o nim jest jednak ciągle żywa i pielęgnowana w Indonezji. Podobnie w kilku krajach południowo - wschodniej Azji jest on uważany za bóstwo. Indonezyjczycy ciągle jeszcze modlą się do Zheng He o wyzdrowienie i dobrobyt, choć w jego własnym kraju był traktowany podejrzliwie, a konfucjańscy uczeni dołożyli wszelkich starań, by zniszczyć wszystkie archiwa jego podróży. Mimo to jeszcze i dziś w cesarskich archiwach można znaleźć ciekawe materiały do studiów tematu.

Warto dodać na koniec, że Zheng He zamieszkiwał w Nanjing starej stolicy Chin. Jest to metropolia nad rzeką Yangtze w sercu Chin i choć minęło pięć stuleci od śmierci Zheng He, stocznie, w których budowano jego okręty są ciągle na chodzie. Jest tu także symboliczny grób podróżnika. Źródła głoszą, że jego prochy zostały rozrzucone na morzu.

Zatem 11 lipca 2005 roku Chiny będą obchodziły 600 rocznicę pierwszej wielkiej podróży Zheng He.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Komórki macierzyste – czyli medycyna estetyczna XXII wieku

Komórki macierzyste – czyli medycyna estetyczna XXII wieku


Autor: Iza Walkiewicz


Zastosowanie komórek macierzystych w medycynie uznać można za jedno z największych osiągnięć ostatnich lat.


Badania kliniczne nad wykorzystaniem komórek macierzystych trwają nie dłużej niż dekadę. Ich potencjał wciąż jest odkrywany, jednak dotychczasowe badania potwierdzają, że ich zastosowanie jest bezpieczne i niezwykle skuteczne dla człowieka.

W ludzkim organizmie, przez całe życie, znajdują się tysiące komórek, które odpowiadają za pracę różnych organów. U dorosłego człowieka jedynie około 8 procent komórek stanowią komórki macierzyste. W największej ilości komórki te występują w krwi pępowinowej, w szpiku kostnym. W ostatnim czasie te cenne komórki pobierane są również z tkanki tłuszczowej.

Komórka macierzysta odróżnia się od innych komórek tym, że posiada zdolność do przekształcania i wyspecjalizowania się w każdą inną komórkę ludzkiego ciała (np. komórkę skóry czy tkanki nerwowej, wątroby czy serca lub komórkę krwi). Może więc szybko zregenerować miejsce chorobowe i przeistoczyć się w komórki, których brakuje.

Fenomen komórek macierzystych polega na tym, że nie musimy czekać na odpowiedniego dawcę. Pacjent ma w takim przypadku niemal możliwość samouzdrawiania, będąc jednocześnie dawcą i biorcą. Ogromne znaczenie ma też fakt, że organizm ludzki nie odrzuca własnych komórek, dlatego też terapie wykorzystujące komórki macierzyste najczęściej przebiegają bez żadnych powikłań. Oznacza to mniej bólu, mniej krwiaków, szybszy powrót do sprawności i zdrowia.

Możliwości wykorzystania komórek macierzystych w medycynie są więc ogromne. Nowoczesne terapie z wykorzystaniem tych komórek dają rewelacyjne efekty w leczeniu chorób nowotworowych. Dodatkowo istnieje ogromny potencjał wykorzystania ich w zabiegach rekonstrukcyjnych i regeneracyjnych. Np. po rozległych urazach, wypadkach.

Zabiegi z wykorzystaniem komórek macierzystych to również wielkie możliwości rozwoju medycyny estetycznej. Komórki te mają zdolność nieograniczonego podziału i silnej regeneracji tkanki skóry. Powstałe w trakcie kuracji nowe komórki są młodsze, dają efekt odżywionej, napiętej i elastycznej skóry. Terapia odmładzająca, zastosowana u osoby w wieku powyżej czterdziestu lat przynosi spektakularne efekty w postaci młodszej o co najmniej 10 lat skóry. Dlatego też zabiegi tego typu są coraz częściej stosowane przy liftingu twarzy, korekcji rysów, powiększaniu ust.

Stosowanie komórek macierzystych w medycynie estetycznej daje również nowe możliwości  przy różnego rodzaju rekonstrukcjach i przeszczepach (np. ubytków twarzy czy rekonstrukcjach piersi po zabiegu mastektomii). Wcześniejsze tego typu zabiegi, oparte jedynie na przeszczepie tkanki tłuszczowej niosły ryzyko wchłonięcia przeszczepianej tkanki. Natomiast połączenie tkanki tłuszczowej z komórkami macierzystymi sprawa, że przenoszona z miejsca na miejsce tkanka szybko się adaptuje, ponieważ zyskuje lepsze ukrwienie i odżywienie.

Trudnością w upowszechnianiu metod wykorzystujących komórki macierzyste są wysokie koszty tego typu zabiegów.  Miejmy jednak nadzieję, że ta nowatorska metoda będzie stosowana coraz częściej, dając nadzieję na to, że będziemy mogli cieszyć się zdrowiem i urodą przez całe życie.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

niedziela, 22 września 2013

Uzależnienia

Uzależnienia


Autor: Marzena Banasiewicz


W tym artykule przybliżę problem uzależnień, które w dzisiejszym świecie są zjawiskiem powszechnym. Jedne są nam doskonale znane, o innych nie wiemy, że są uzależnieniem. Przybliżę, na czym polega uzależnienie, jakie mity krążą na temat picia, jak również, w jaki sposób bliscy wspierają osobę uzależnioną.


Uzależnienie jest to stan umysłu, który przejawia się ciągłym myśleniem o substancji, która pozwoli poczuć się lepiej, dostarczy dodatkowej energii i będzie źródłem przyjemności. Zachowanie jest powtarzalne, osoba uzależniona nie może przestać tego robić, czuje bardzo silny wewnętrzny przymus.

Wyobraźmy sobie osobę, która cokolwiek robi, ciągle ma z tyłu głowy myśl "jak stąd wyjdę, to wreszcie się napiję", wreszcie się odprężę. Wytrzymuje np. osiem godzin w pracy, a po wyjściu z niej kieruje swoje kroki prosto do punktu, gdzie może zaspokoić swoje pragnienie. Każdy jej dzień ma podobny scenariusz, a przymus jest tak silny, że osoba ta nie potrafi się powstrzymać, łamie obietnice dane sobie i bliskim, przestaje kontrolować własne zachowanie, a zaczyna manipulować ludźmi, by robili za nią to, czego ona z powodu picia robić nie może, reorganizuje swoje życie po to, by móc pić i ponosić jak najmniej konsekwencji swojego postępowania. Zmienia swój styl życia, system wartości
i przekonań, rezygnuje z czynności, które przeszkadzają w piciu, często zmienia także towarzystwo.

Krąży wiele mitów o alkoholizmie, jeden z nich dotyczy myślenia, że alkoholik to osoba z marginesu społecznego (pijak spod sklepu). Jest to błędne myślenie. Jak pokazują badania, coraz częściej alkoholizm dotyczy biznes klasy. Osoby, które stać na markowy alkohol, zajmują wysokie stanowiska i upijają się dwa razy w tygodniu do nieprzytomności (lub częściej), bo nie panują nad ilością wypitego alkoholu, są w grupie wysokiego ryzyka! Każde upicie do nieprzytomności kończące się urwanym filmem, ale i codzienne popijanie niskoprocentowych alkoholi  prowadzi do uzależnienia. Drugi mit dotyczy częstości picia, uważa się powszechnie, że tylko osoba, która pije codziennie, ma problem. Alkoholikiem może być także osoba, która pije tylko raz w roku, ale jej myślenie krąży nieustannie wokół tego, kiedy ten dzień nastąpi. Uzależnienie wiąże się ze stanem umysłu i wewnętrznym przymusem do zaspokojenia potrzeby w sposób najbardziej efektywny.

Bez względu na to, ile by się mówiło i pisało o uzależnieniach, nadal istnieją ludzie, którzy nie wiedzą, że ich bliscy mają problem. Czasem nie mówią, bo to wstyd, ale bywa też tak, że osoby wychowane w domach alkoholowych nigdy nie usłyszały, że matka lub ojciec jest np. alkoholikiem. Istniejąca w domu sytuacja została owiana tajemnicą tak, jakby jej nie było – nazywamy to zjawiskiem hipopotama w pokoju stołowym. Bliscy wiedzą, że coś jest nie tak, ale udają, że jest wszystko w porządku.

Wyobraźmy sobie osobę, która pije regularnie, szuka okazji do świętowania i często znajduje ją wraz z towarzystwem do picia. Czuje wewnętrzny przymus, by zaspokoić swoją potrzebę i chce doświadczyć stanu odprężenia w całym swoim ciele, chce zapomnieć. O czym? Z tego sobie nie zdaje sprawy, a tak naprawdę nie chce sobie tego uświadomić. Często za uzależnieniem kryje się nieuświadomiony ból psychiczny. 

Trzyma się wymówek typu „miałem trudny dzień”, „ktoś” lub „coś” go zdenerwowało, nadarzyła się okazja i nie mógł za nic odmówić, bo byłoby to źle odebrane – zaczyna żyć w świecie własnych iluzji, wierzyć w to, co mówi! Czemu tak się dzieje? Bo pomyślenie o sobie "jestem alkoholikiem" jest bardzo trudne. Przyznanie się wiąże się z wzięciem odpowiedzialności za siebie. Alkoholik jest osobą, która ma świetnie urządzony świat i często nie ponosi konsekwencji swojego postępowania. Ma sztab ludzi wokół siebie, które zadbają, by był czysty, by miał co zjeść, ma go kto sprzątnąć z ulicy, kiedy trzeba i zapewnić mu alibi w pracy, gdy nie jest w stanie do niej iść. Jak on ma zauważyć, że w jego życiu jest coś nie tak? Bliscy osoby uzależnionej powinni sobie uświadomić, że gdy nie pozwalają, by alkoholik zaczął odczuwać konsekwencje swojego postępowania na własnej skórze to tak, jakby wbijali mu bardzo powoli gwoździe do trumny.

Oglądałam wywiad z AA, który w ten sposób opowiadał o wyjściu z nałogu. Któregoś dnia żona po spotkaniu w poradni poinformowała go, że ma dosyć jego picia i od dzisiejszego dnia nie będzie go w tym wspierać. Co on zrobił - poszedł się napić, a gdy rano powiedział do niej: "zadzwoń do pracy i powiedz, że mnie nie będzie" odpowiedziała "sam sobie zadzwoń". Co zrobił - znów się upił. Gdy pojechała do ojca na urodziny, zapytana, gdzie ma męża, wsadziła ojca do samochodu i przywiozła go do domu i pokazała, w jakim stanie jest mąż. Gdy sąsiad przyszedł pożyczyć wiertarkę, też skierowała go do pokoju, gdzie leżał nieprzytomny. Była bardzo konsekwentna w swoim postanowieniu. Niedługo wyprowadziła się od niego. Gdy już wszyscy wokół dowiedzieli się, że jest alkoholikiem, gdy stracił pracę, ocknął się w kilku nieprzyjemnych miejscach - zechciał coś ze sobą zrobić, bo zauważył, że ma problem. Bo do tej pory całą odpowiedzialność za niego brała jego żona. Dbała o jego wizerunek na zewnątrz, załatwiała alibi, by nie stracił pracy, kłamała przed rodziną i znajomymi. On był więźniem alkoholu, a ona więźniem jego. Trzeba sobie zadać pytanie, czy wspierając osobę uzależnioną pomagam czy też tak naprawdę szkodzę? Dlaczego to robię?

Wg Bohdana Tadeusza Woronowicza osoby uzależnione możemy podzielić na dwie grupy - pierwsza to łowcy nagród - osoby, które drażnią lub pobudzają ośrodek przyjemności w mózgu poprzez różne uzależnienia (typu alkohol, seks praca) robią to, by poczuć się fajnie. Drudzy to osoby poszukujące ulgi – czują się źle, maja niskie poczucie własnej wartości, są w ciągłym dołku psychicznym, dlatego zażywają substancje, by poczuć się lepiej, by wyjść z tego stanu, choć na chwilę.

Okazuje się, że gdy przekracza się granicę uzależnienia (od alkohol, seksu, pracy itd.) nie jest ono już źródłem radości, staje się powodem cierpienia, przed którym chce się uciec.

Rozwój cywilizacyjny oprócz typowych uzależnień od substancji przyniósł nam uzależnienia psychiczne i fizyczne, które przez Światową Organizację Zdrowia zostały nazwane zależnościami. Co kryje się pod tym terminem np.:

  • uzależnienie od wiedzy, kiedy chodzimy na różnego rodzaju szkolenia, warsztaty, mamy ukończone kilka fakultetów, a nie wykorzystujemy tej wiedzy w praktyce;
  • uzależnienie od religii, kiedy staje się jedyną inspiracją do życia;
  • uzależnienie od pracy, kiedy pochłania zbyt dużo czasu i staje się miejscem, bez którego nie potrafimy funkcjonować;
  • uzależnienie od seksu, kiedy potrzeba rozładowania napięcia seksualnego jest tak silna, że nie panujemy nad tym, z kim i w jakich okolicznościach dochodzi do zbliżenia, byle tylko na chwilę pozbyć się tego uczucia;
  • uzależnienie od sukcesu, kiedy własną wartość mierzymy osiągniętymi sukcesami, które i tak nas nie cieszą;
  • uzależnienie od ludzi, kiedy nie potrafimy samodzielnie funkcjonować, a brak drugiej osoby pozbawia nas sensu życia itp.

Uzależnienie wiąże się ze stanem umysłu, w którym osoba odczuwa silny przymus, żyje w świecie własnych iluzji i zaprzeczeń, rozładowuje narastające w sobie napięcie, zaspokaja nieuświadomiony ból psychiczny, następuje powtarzalność tego zjawiska oraz brak kontroli nad własnym zachowaniem.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Alkohol .... kac - jak wygląda droga metabolizmu i jak zwalczyć kaca?

Alkohol .... kac - jak wygląda droga metabolizmu i jak zwalczyć kaca?


Autor: Krzysztof Mańka


Wracamy z zakrapianej imprezy a w domu nie mamy nic na kaca. Co przechodzi nasz organizm od chwili wypicia pierwszego kieliszka i dlaczego kac jest taką udręką? Czy domowymi sposobami można się go szybko pozbyć?


Wypity alkohol przechodzi droga pokarmową aż do jelit, skąd następuje jego wchłanianie do krwi. Po pewnym czasie pojawia się  tzw. syndrom słabej lub mocnej głowy. Zależny jest on od ilości posiadanego przez nas enzymu - dehydrogenazy  alkoholowej ADH która znajduje się w wątrobie. Innym problemem jest szybsze upicie się po wypiciu alkoholu gazowanego gdyż dwutlenek węgla zawarty w nim szybciej powoduje przedostanie się alkoholu do krwioobiegu na skutek szybszego otwarcia żoładka. Dalej alkohol zostaje przetworzony na aldehyd octowy, który przerobiony zostaje na octan. Mówiąc krótko w naszych żyłach płynie płyn w rodzaju octu. Te przemiany determinują powstanie kaca. Jeżeli ktoś pije nałogowo w jego organizmie dodatkowo pojawia się więcej enzymu oksydazy cytochromowej, która również rozkłada alkohol do dwutlenku węgla i wody. Proces metabolizowania zachodzi jednak o wiele wolniej niż proces wchłaniania a metabolizowanie wchłoniętego alkoholu zależy od poziomu wymienionych hormonów w naszym organiźmie, czynników genetycznych, płci, wagi, przyjmowanych leków itp.

Co zatem robić kiedy pojawi się kac?

Pomoże nam pół szklanki wody z dodatkiem łyżeczki sody kuchennej i sokiem z jednej cytryny.

Innym sposobem jest wypicie mocnej kawy z dwiema łyżeczkami soku z cytryny, ale kawa musi być czarna!!! Sposób ten skutkuje także w przypadku pojawiających się bóli głowy.

Zapomnieć należy bezwzględnie o metodzie "klin klinem". W ten sposób tylko dokładamy naszemu organizmowi niepotrzebnego stresu związanego z odtruwaniam naszego ciała. Pamiętajcie jesteśmy tym co spożywamy.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

środa, 4 września 2013

Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?

W latach 50. i 60. XX wieku Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) prowadziła badania nad kontrolą umysłu. Niektórzy twierdzą, że dziwne eksperymenty nadal są praktykowane.


CYTATY NA DOBRY POCZĄTEK:

„MKULTRA (czasem MK-ULTRA) to kryptonim kontrowersyjnego, początkowo ściśle tajnego projektu badawczego prowadzonego w latach 50. i 60. przez Centralną Agencję Wywiadowczą Stanów Zjednoczonych. Projekt został ujawniony i oprotestowany przez dziennikarzy i komisje śledcze Prezydenta i Kongresu USA (Komisję Rockefellera i Komitet Churcha). Na podstawie ustaleń śledztwa, celem projektu MKULTRA było zbadanie możliwości sterowania pracą ludzkiego mózgu i kontroli umysłu z wykorzystaniem substancji chemicznych (w tym środków psychodelicznych, m.in. LSD), bodźców elektrycznych, analizy fal mózgowych i form percepcji podprogowej. Według wielu relacji, badania były często brutalne i odbywały się także na nieświadomych ich celu obywatelach USA, czasem z tragicznymi skutkami”

„Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości (osobowość mnoga, osobowość naprzemienna, osobowość wieloraka, rozdwojenie osobowości, rozdwojenie jaźni, ang. multiple personality, dissociative identity disorder, DID) – zaburzenie dysocjacyjne, polegające na występowaniu przynajmniej dwóch osobowości u jednej osoby. Zazwyczaj poszczególne osobowości nie wiedzą o istnieniu pozostałych. (…) Jako dysocjacja, osobowość mnoga wytwarza się po szczególnie bolesnych, traumatycznych przeżyciach i kryzysach, przebytych w dzieciństwie i powiązanych z tematyką śmierci oraz seksualności”

Źródło: „Wikipedia. Wolna encyklopedia”


„Ultimate Warrior: Robert Duncan O’Finioan”
„Ostateczny wojownik: Robert Duncan O’Finioan”
Produkcja: Project Camelot (Kerry L. Cassidy, Bill Ryan)
Wersja z polskimi napisami: redakcja portalu DavidIcke

Rozmowa z 46-letnim Robertem Duncanem O’Finioanem, mieszkańcem Stanów Zjednoczonych Ameryki, trenerem sztuk walki i autorem autobiograficznej książki. Mężczyzna twierdzi, że był jedną z ofiar ściśle tajnego programu Talent, rzekomo realizowanego przez Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA - Central Intelligence Agency). Projekt, o którym mowa, wywodził się ponoć z badań nad kontrolą umysłu, jakie amerykański wywiad prowadził w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku (patrz: “MKULTRA“ w polskojęzycznej Wikipedii i “Project MKUltra“ w anglojęzycznej). Domniemanym celem programu Talent było poszukiwanie dzieci posiadających zdolności paranormalne i nadających się na superszpiegów lub superżołnierzy. Chodziło o to, żeby “szkolić” nieletnich poprzez mordercze treningi, eksperymenty medyczne oraz intensywne pranie mózgu. To ostatnie było równoznaczne z “opartą na traumie kontrolą umysłu” (“trauma-based mind control”), czyli z wywołaniem u człowieka zaburzeń dysocjacyjnych i odpowiednim wytresowaniem nowo powstałych osobowości.

Duncan utrzymuje, że wybrano go do udziału w projekcie z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze: jest człowiekiem pochodzenia indiańsko-celtyckiego. Podobno te dwie grupy etniczne noszą w sobie tajemniczy gen, który odpowiada za posiadanie i używanie zdolności nadnaturalnych. O’Finioan, jako pół-Czirokez i pół-Irlandczyk, był więc idealnym kandydatem na uczestnika programu Talent. Po drugie: ojciec Duncana współpracował z CIA i chciał zaangażować swoje dziecko w prace tej instytucji (sam pokrzywdzony dowiedział się o tym fakcie jako dorosły mężczyzna, wiele lat po śmierci rodzica). Wszystko zaczęło się w roku 1966, kiedy bohater materiału filmowego miał zaledwie sześć lat. Pewnego zimowego wieczoru ojciec i matka zabrali małego Duncana do sklepu i zaprowadzili go na zaplecze, gdzie znajdowała się już grupa dzieci w jego wieku. Była tam również para dorosłych, mężczyzna i kobieta, którzy badali uzdolnienia zgromadzonych kilkulatków. O’Finioan został poproszony o ułożenie pewnej układanki, a gdy poprawnie wykonał zadanie, usłyszał tajemnicze słowa “Mamy kolejnego”.

Chwilę później podano mu jakiś napój, po którym chłopiec stracił przytomność i trafił do ośrodka szkoleniowego. Duncan nie pamięta, co się z nim działo po wypiciu mikstury, w której najprawdopodobniej znajdowały się substancje odurzające. Luka, istniejąca w jego pamięci, jest ogromna. Następne wspomnienie, które O’Finioan jest w stanie przywołać, pochodzi z czasów, gdy miał on już dziewięć i pół roku. Bohater filmu twierdzi, że obudził się z narkozy podczas dziwnego zabiegu, który zapewnił mu nadludzką siłę i niespotykaną wytrzymałość. No cóż, los Duncana został ustalony odgórnie, bez wiedzy i zgody samego zainteresowanego. O’Finioan miał być bezwolną marionetką, kontrolowanym umysłowo niewolnikiem, zaprogramowaną maszyną do zabijania. Zdecydowano, że zostanie on żołnierzem i skrytobójcą, obdarzonym wyjątkowymi zdolnościami fizycznymi i parapsychicznymi. Centralna Agencja Wywiadowcza widziała w bohaterze inteligentną broń, którą można wysłać w dowolne miejsce i użyć do zlikwidowania zawadzających ludzi. Pozbawiony człowieczeństwa Terminator - oto rola, jaka przypadła niewinnemu obywatelowi zachodniego mocarstwa.

Duncan wierzy, że pracujący dla CIA lekarze wszczepili mu kilka chipów, w tym jeden do mózgu. Jest również przekonany, że jedno z jego ramion zostało “okablowane” (“wired“), przez co stało się silne i sprawne jak u cyborga. Bohater materiału filmowego utrzymuje, że jego ciosy były tak mocne, iż niszczyły nie tylko worki treningowe, ale także betonowe bloki. Przyznaje się ponadto do znajomości wielu sztuk walki, które rzekomo musiał trenować od dzieciństwa, i to na równi z osobami dorosłymi. Podobno O’Finioan uczył się również korzystania z wrodzonych zdolności paranormalnych, ale nie osiągnął w tym takiej biegłości, jak w biciu i zabijaniu. Najważniejsza i najstraszniejsza rzecz, jaką mu zrobiono, to wspomniane wcześniej pranie mózgu. Wiadomo, że dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, czyli osobowość wieloraka, powstaje u jednostki, która doświadcza ekstremalnie traumatycznych przeżyć. U Duncana wywołano tę chorobę poprzez okrutne tortury, takie jak waterboarding czy wbijanie igieł pod paznokcie i podłączanie ich do prądu. Gdy jego “ja” rozpadło się na wiele osobowości, poddano każdą z nich dokładnemu programowaniu.

Robert Duncan O’Finioan zwierza się słuchaczom, że wykorzystywano go do realizacji wielu sekretnych misji, zarówno w kraju, jak i za granicą. Wyznaje, że miał zlikwidować George‘a Walkera Busha, ale nie zrobił tego, bo w porę odzyskał świadomość swoich czynów. Mężczyzna twierdzi, że to cud, iż pamięta tak dużo szczegółów ze swojej przeszłości. Centralna Agencja Wywiadowcza chciała ponoć wymazać mu pamięć i wypełnić umysł fałszywymi wspomnieniami. Tak zresztą uczyniła, ale nie na długo. Duncan mówi, że zaczął sobie przypominać własną historię, kiedy uległ wypadkowi samochodowemu. Wydarzenie doprowadziło bowiem do uszkodzenia implantu w jego mózgu. Od tej pory O’Finioan robi wszystko, co w jego mocy, aby poznać prawdę na własny temat i uświadomić społeczeństwo o istnieniu szalonych programów CIA. Pytanie: czy wyznania Duncana są prawdziwe? Czy faktycznie mamy do czynienia z człowiekiem, który przeszedł gehennę i postanowił o niej publicznie opowiedzieć? Jeśli nie, to… kim jest O’Finioan? Kłamcą? Fantastą? Karierowiczem? A może nieszczęśliwym mężczyzną wymagającym leczenia psychiatrycznego? Rozwiązanie tej zagadki trzeba znaleźć samodzielnie.

Ciekawostka. Kontynuacją analizowanego filmu jest “An Unconventional Friendship: Duncan O’Finioan and David Corso” - “Niekonwencjonalna przyjaźń: Duncan O’Finioan i David Corso” (produkcja: Project Camelot, czyli Kerry Lynn Cassidy i Bill Ryan. Wersja z polskimi napisami: redakcja portalu DavidIcke). Duncan występuje tam razem ze swoim starszym o dwadzieścia lat kolegą. Sędziwy Corso to supersnajper, weteran wojny w Wietnamie, który próbuje odkryć własną przeszłość i tożsamość. Mężczyźni poznali się w Kambodży, a potem zdołali ponownie się odnaleźć. David Corso dodaje do opowieści O’Finioana wiele intrygujących szczegółów. Warto obejrzeć i porównać obie produkcje.


Brice, Cathy i Arizona

Osobami, które deklarują, że przeżyły piekło programowania, są również Brice Taylor, Cathy O’Brien i Arizona Wilder. Pierwsza z wymienionych kobiet jest twórczynią książki “Thanks for the Memories” - “Dzięki za wspomnienia” zawierającej także interesujące eseje innych autorów. Brice utrzymuje, że była seksualną niewolnicą, pracującą w przemyśle pornograficznym i zaspokajającą potrzeby amerykańskich prominentów. Służyła ponadto jako żywa baza danych, mająca gromadzić, przechowywać i przekazywać ważne informacje. Druga z kobiet, Cathy, opisała swoje doświadczenia w książce “Trance-Formation of America” (“Trans-Formacja Ameryki”) przygotowanej razem z Markiem Phillipsem. O’Brien, podobnie jak Taylor, uważa się za uratowaną niewolnicę seksualną.

Amerykanka twierdzi, że od niemowlęctwa była przygotowywana do roli bezwolnego obiektu, mającego zabawiać znanych i wpływowych mężczyzn. Zgodnie z klasyfikacją, opublikowaną w dziele “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler, obie panie były ofiarami programowania beta. Wskutek prania mózgu stały się one modelami prezydenckimi, czyli erotycznymi zabawkami przeznaczonymi dla najbardziej liczących się dygnitarzy (w tym dla głowy państwa). Więcej o Brice i Cathy można przeczytać w artykule “Illuminati Sex Slaves Paint Horrifying Picture” (“Seksualne niewolnice Illuminati malują przerażający obraz”) Henry’ego Makowa. Hasła do sprawdzenia w Wikipedii: “handel ludźmi” i “niewolnictwo seksualne”.

Arizona Wilder to przypadek tak skrajny i drastyczny, że aż wywołujący kontrowersje w środowisku konspiracjonistów. Kobieta, o której mowa, jest bohaterką trzygodzinnego filmu dokumentalnego “Revelations of a Mother Goddess” - “Rewelacje Bogini Matki” autorstwa Davida Icke’a (polskie napisy: portal DavidIcke). Arizona wierzy, że była programowana przez samego Josefa Mengele, zbrodniarza hitlerowskiego, który po zakończeniu wojny wyjechał do… Stanów Zjednoczonych, gdzie kontynuował nieetyczne eksperymenty jako dr Green/Greene (różne źródła podają różną pisownię tego nazwiska). Z opowieści kobiety wynika, że kazano jej uczestniczyć w krwawych, satanistycznych rytuałach, podczas których ludzie zamieniali się w Reptilian, czyli jaszczurowatych przybyszów z innej planety.

Wilder przekonuje, że do Reptilian, funkcjonujących na co dzień jako Homo sapiens, należą przedstawiciele brytyjskiej rodziny królewskiej. Więcej informacji o Reptilianach można znaleźć w programie “UFO? Oni już tu są!” Niezależnej Telewizji NTV (chodzi o odcinek z 15 marca 2013 roku, w którym Janusz Zagórski i Krzysztof Rogala rozmawiają o książce “The Biggest Secret” - “Największy sekret” Davida Icke’a). A także w materiale “Typologia kultur pozaziemskich - Danuta A. Sharma” dostępnym w serwisie YouTube na profilu “niezaleznatelewizja”. Uwaga! Chodzą słuchy, że Arizona Wilder (właśc. Jennifer Ann Nagel/Greene/Kealey) po kilku latach wycofała się ze swoich opowieści o kosmicznych gadach! Jest to jeden z powodów, dla których uchodzi ona za świadka średnio wiarygodnego.

W Internecie ukazał się obszerny artykuł “Open missive from Jennifer Ann Kealey” - “Pismo otwarte od Jennifer Ann Kealey”, którego autorstwo przypisuje się właśnie Arizonie. Na facebookowej stronie “Arizona Wilder” pojawiło się zaś krótkie oświadczenie podpisane nazwiskiem Jennifer Kealey. Oba teksty, sformułowane w pierwszej osobie liczby pojedynczej, sugerują, że Wilder została zaprogramowana, żeby wprowadzić w błąd opinię publiczną. Niestety, nie ma dowodów na to, że nadawczynią komunikatów jest prawdziwa Bogini Matka. Istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś się pod nią podszywa.


Dla głodnych wiedzy

Tym, którzy zainteresowali się problemem kontroli umysłu, mogę polecić kilkanaście wartościowych publikacji. Bardzo solidnym i obszernym opracowaniem tematu jest artykuł „Origins and Techniques of Monarch Mind Control”. Polski przekład tekstu to „Korzenie i techniki kontroli umysłu ‘Monarch‘” (tłum. Disorder, Proxime). Praca zawiera m.in. tytuły filmów fabularnych wykorzystywanych do prania mózgów oraz opisy „poziomów programowania” (alpha, beta, theta, delta). O doktorze Greenie, wspominanym przez Wilder, można poczytać w artykule „America’s Condition Greene” - „Stan Ameryki Greene” (Rigorousintuition). Czy Green/Greene to faktycznie Josef Mengele? Według badacza, powołującego się na zeznania niejakiej Claudii Mullen, niesławny naukowiec był tylko współpracownikiem nazistowskiego Anioła Śmierci (Mindcontrolblackassassins). Wypada przypomnieć, że - zgodnie z oficjalnymi danymi - hitlerowski zbrodniarz mieszkał po wojnie w Ameryce Łacińskiej (źródło: „Brazylijski eksperyment doktora Mengele”, portal TVN24).

Ci, którzy mają czas na lekturę książek, mogą być zainteresowani wspomnianym już dziełem “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) i jego poprzednią częścią zatytułowaną “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” (“Formuła Illuminati używana do tworzenia niewykrywalnego, totalnego, kontrolowanego umysłowo niewolnika”). Są to pozycje autorstwa Fritza Springmeiera (teoretyka spiskowego) i Cisco Wheeler (kobiety podającej się za kolejną ofiarę kontroli umysłu). Temat prania mózgu często pojawia się w materiałach publikowanych na stronach VigilantCitizen i Pseudoccultmedia. Wymienione portale zajmują się badaniem zawartości mediów. Ich specjalność to poszukiwanie w popkulturze rzekomych nawiązań do kontroli umysłu, a także symboliki masońskiej, okultystycznej, satanistycznej i pogańskiej. Bardzo podobny charakter ma anglojęzyczny blog MKCulture. Analizy wytworów popkultury pojawiają się także na stronie Mediaexposed.

Osoby, które pragną rozpocząć samodzielne badanie mediów i kultury, powinny się zapoznać z artykułem “10 secret mind-control symbols in music videos and movies” (“10 sekretnych symboli kontroli umysłu w teledyskach i filmach”) dostępnym na blogu Indianinthemachine. Publikacja wyjaśnia, co oznaczają: motyl, lustro, lalka, tęcza, szachownica, klatka dla ptaków, drapieżny kot, wzór panterki, potłuczone szkło, styl Marilyn Monroe i inne popularne motywy. Szkoda, że autor notatki zapomniał o maskach, kokardach, zamkach, labiryntach, robotach, zegarach, demonach, muszlach, drzewach i pozostałych symbolach wymienionych przez Rona Pattona w eseju “Project Monarch: Nazi Mind Control“ - “Projekt Monarch: Nazistowska kontrola umysłu“. Rzeczony esej znajduje się w książce “Thanks fot the Memories“ - “Dzięki za wspomnienia“ Brice Taylor. Gdyby ktoś się zastanawiał, o co chodzi z motylem, zwłaszcza monarchą, odnalazłby potrzebną wiedzę w tekście “Monarch Butterfly (Danaus Plexippus)” - “Motyl monarcha (Danaus plexippus)”. Artykuł został umieszczony na stronie Intheknow7.

Jeśli chodzi o publikacje audiowizualne, mogę czytelnikom polecić czteroczęściowy, polskojęzyczny film “Kontrola umysłu. Zbagatelizowany fakt współczesnego świata” przygotowany przez Internautę o pseudonimie Ripsonar. Pierwsza część dzieła to rys historyczny prania mózgu. Druga - prezentacja współczesnych form programowania. Trzecia - refleksja o ruchach społecznych uznawanych za “kontrolowaną opozycję”. Czwarta - demaskacja nieznanego oblicza mediów, kultury i oświaty. Produkcja nie tylko wprowadza widzów w temat kontroli umysłu, ale również pozwala im zrozumieć wszelkie zawiłości. Materiał zawiera m.in. fragmenty konferencji naukowej z udziałem dr Valerie Wolf (terapeutki ofiar programowania) oraz przemilczane fakty dotyczące firmy The Walt Disney Company. Co może grozić treserom marionetek decydującym się na publiczną spowiedź? Jakimi motywami kierują się rodzice chcący zaprogramować swoje dzieci? Dzieło Ripsonara odpowiada na te pytania. Nie zaszkodzi wspomnieć, że to właśnie z tego filmu dowiedziałam się o istnieniu Duncana O‘Finioana, Davida Corso i Arizony Wilder.

Anglojęzyczny Internauta, stojący za projektem Militia Mack Music, stworzył arcyciekawą serię filmików “The illuminati, The Music Industry, MK ULTRA & You” (“Illuminati, przemysł muzyczny, MK-ULTRA i ty”). Znajdziemy tam np. przemyślenia dotyczące Anny Nicole Smith i jej niesławnego nagrania znanego jako “clown video”. Ten sam autor opracował intrygującą, kilkuminutową prezentację multimedialną “The 27 Club - The Illuminati Hitlist” (“Klub 27 - lista hitów Illuminati”). Drobne wzmianki o kontroli umysłu trafiają się w filmie “Illuminati: The Music Industry Exposed” (“Illuminati: Przemysł muzyczny zdemaskowany”) młodego, brytyjskiego muzułmanina Farhana Khana. Chłopak wprawdzie nie zagłębia się w szczegóły, ale sygnalizuje odbiorcom istnienie pewnego problemu. Tym, którzy zastanawiają się, czy politycy mogą być sterowanymi agentami, polecam króciutkie nagranie “Bill Clinton - hypnotised” (“Bill Clinton - zahipnotyzowany“). Ukazuje ono amerykańskiego prezydenta w nietypowej kondycji psychofizycznej. Wszystkie wymienione przeze mnie publikacje audiowizualne znajdują się w serwisie YouTube.


Co na to nauka?

Widzowie sceptyczni, dający wiarę wyłącznie źródłom prestiżowym, powinni obejrzeć profesjonalne, głównonurtowe filmy dokumentalne “Teorie spiskowe. Kontrola umysłu” (“Conspiracy Files. CIA Mind Control”) i “Mroczna strona nauki. Kontrola umysłów i syndrom obcej ręki” (“Dark Matters: Twisted But True. It's Alive!, Tripping with Uncle Sam, My Hand is Killing Me“). Pierwszy z nich został wyemitowany na antenie Discovery World, a drugi - na antenie Discovery Science. Obie stacje telewizyjne są powszechnie uznawane za rzetelne i wiarygodne. Autorzy “Teorii…” i “Mrocznej strony…” zwracają uwagę m.in. na autentyczne eksperymenty z kontrolą umysłu, które przeszły do historii USA jako projekt MK-ULTRA.

Jeden z wypowiadających się specjalistów (dr Colin Ross, psychiatra, znawca CIA) przybliża widzom filozofię tworzenia marionetek oraz opisuje kontrowersyjne metody stosowane przez Centralną Agencję Wywiadowczą: hipnozę, narkotyzację, elektrowstrząsy i implantację elektrod. Naukowiec ten pojawia się również w dokumencie “Conspiracy Theory with Jesse Ventura: Manchurian Candidate” - “Teoria spiskowa z Jessem Venturą: Mandżurski kandydat” przygotowanym na potrzeby kanału TruTV (stacja należy do firmy Turner Broadcasting, będącej przybudówką do koncernu medialnego Time Warner). W filmie występują ponadto znani nam już panowie Robert Duncan O’Finioan i David Corso. Trzy produkcje, które właśnie opisałam, są dostępne w archiwach portalu YouTube.

Skoro jesteśmy już przy temacie YT, powinniśmy zwrócić uwagę na opublikowaną tam wypowiedź doktora Rossa. Chodzi o materiał “Psychiatrist Colin Ross - The CIA Doctors & Military Mind Control” (“Psychiatra Colin Ross - lekarze CIA i militarna kontrola umysłu”) zamieszczony na profilu CCHRInt. Słynny badacz projektu MK-ULTRA wypowiada do kamery słowa: “Mind control experimentation is not in the past. It’s in the present and the future” (“Eksperymenty z kontrolą umysłu nie są kwestią przeszłości. Są kwestią teraźniejszości i przyszłości”). Stwierdzenie to zacytował w swoim filmie Internauta Ripsonar. Myślę, że Colinowi Rossowi wypada wierzyć. Przecież to ceniony naukowiec, autor ponad 170 publikacji, którego zainteresowania oscylują wokół zjawiska traumy, dysocjacji, DID/MPD i podejrzanych działań Central Intelligence Agency. Więcej informacji o uczonym można znaleźć na stronie Rossinst.


Podsumowanie i wnioski

W dwudziestym wieku, a szczególnie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, amerykański wywiad prowadził badania nad kontrolą umysłu. Jest to fakt: zatrważający, ale potwierdzony i udokumentowany. Projekt, zwany MK-ULTRA, stał się przedmiotem śledztwa zleconego przez władze federalne Stanów Zjednoczonych. Obecnie zgłębianiem tego tematu zajmują się poważni naukowcy, np. dr Colin Ross (ekspert znany z popularno-naukowych stacji telewizyjnych). Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że badania nad kontrolą umysłu nadal są prowadzone. Potwierdza to wspomniany przed chwilą uczony. W USA mieszka garstka ludzi, którzy są przekonani, że byli ofiarami nieetycznych praktyk wywodzących się z projektu MK-ULTRA. Utrzymują oni, że wywołano u nich dysocjacyjne zaburzenie tożsamości (DID), nazywane dawniej osobowością wieloraką (MPD).

Nowe osobowości, które pojawiły się w ich umysłach, zostały ponoć wytresowane do wykonywania określonych zadań. Kobietom często przypadała rola seksualnych niewolnic (Brice Taylor, Cathy O’Brien). Mężczyznom - rola żołnierzy i skrytobójców (Duncan O’Finioan, David Corso). Niektórzy ludzie byli programowani w celach niestandardowych, takich jak udział w satanistycznych rytuałach (Arizona Wilder). Temat kontroli umysłu, czyli prania mózgu, pojawia się niekiedy w mediach i kulturze. Czasem jest wyrażany w sposób zakamuflowany (symboliczny, metaforyczny, alegoryczny). Istnieje jednak zestaw znaków, które odnoszą się do różnych aspektów programowania umysłu. Znajomość tych znaków ułatwia interpretację filmów, teledysków, obrazów i zdjęć. Badaniem motywu prania mózgu w popkulturze zajmuje się wiele osób, a wyniki tych badań są publikowane m.in. na stronach VigilantCitizen i Pseudoccultmedia.

Wszystkie wątki, poruszone w niniejszym artykule, można podsumować zdaniem z twórczości Williama Szekspira: “Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło” (cyt. za: Wikicytaty/Wikiquote). Należy jednak pamiętać, że o ile projekt MK-ULTRA jest ponurym faktem z dziejów Stanów Zjednoczonych, o tyle informacje dotyczące jego rzekomych kontynuacji nie są w pełni potwierdzone. Trzeba umieć rozróżniać, co jest zweryfikowaną prawdą, a co - pogłoską pozostającą w sferze teorii spiskowych. Bardzo możliwe, że hipotezy dotyczące np. programu Talent zostaną kiedyś udowodnione. Na razie jednak trzeba je traktować z dużym sceptycyzmem. Uczmy się, poszerzajmy swoją wiedzę, drążmy temat, ale nie traćmy zdolności krytycznego myślenia. Miejmy otwarte umysły, lecz nie bądźmy naiwni.


Natalia Julia Nowak
07.04. - 02.05 2013 r.


A-N-E-K-S


Anders Breivik - kat czy ofiara?

Niektórzy konspiracjoniści piszą, że jedną z ofiar kontroli umysłu mógł być Anders Behring Breivik, sprawca zamachu w Oslo i masakry na wyspie Utoya. Jako argument podają fakt, że morderca inspirował się zbrodniami Teda Kaczynskiego, który również jest postrzegany jako człowiek o wypranym mózgu (Redicecreations). Zwracają też uwagę na to, że Breivik przez pewien czas współpracował z norweską masonerią oraz wykazywał zainteresowanie Zakonem Templariuszy (Redicecreations, Claireevans). Co więcej, ABB posiada cenione przez Iluminatów “aryjskie” cechy fizyczne, tzn. blond włosy i niebieskie oczy (The-tap). Przyznam szczerze, że odrzucałam tę teorię, dopóki nie przeczytałam szokującego artykułu z internetowego wydania “The Daily Telegraph”. Mam na myśli publikację “Anders Behring Breivik’s mother ‘sexualised’ him when he was four” (“Matka Andersa Behringa Breivika ‘seksualizowała’ go, gdy miał cztery latka”) Richarda Orange’a.

Autor tekstu pisze, że norweski terrorysta był - jako małe dziecko - dręczony na wiele sposobów. Matka nie tylko molestowała go seksualnie, ale również stosowała wobec niego przemoc fizyczną (bicie) i psychiczną (życzenie śmierci). Czyż nie kojarzy się to z projektem Monarch, czyli “opartą na traumie kontrolą umysłu” (“trauma-based mind control”)? Warto nadmienić, że traumatyzowanie ofiar wcale nie musi się odbywać w tajnych bazach należących do wywiadu. Brice Taylor wspomina, że była katowana i gwałcona w swoim najbliższym otoczeniu, np. w domu. Zwróćmy jeszcze uwagę na artykuł “Anders Behring Breivik used meditation to kill - he’s not the first” (“Anders Behring Breivik użył medytacji do zabijania - nie był pierwszym”) Vishvapaniego Blomfielda. Tekst ukazał się w e-wydaniu dziennika “The Guardian”. W rzeczonym materiale padają słowa: “Breivik uses meditation as a form of mind control” - “Breivik używa medytacji jako formy kontroli umysłu”.

Czym zajmowali się rodzice Breivika? Według serwisu Biography, matka zabójcy była pielęgniarką (osobą związaną ze światem medycyny), a ojciec dyplomatą (człowiekiem władzy, przedstawicielem elity, członkiem establishmentu). ABB urodził się w Londynie, czyli w mieście, które, zdaniem Davida Icke’a, jest istną stolicą Illuminati (porównaj: poglądy wyrażone w filmie “Revelations of a Mother Goddess” - ”Rewelacje Bogini Matki”). Podsumowując: podejrzana sprawa z tym Breivikiem. Naprawdę podejrzana!


Skandale Pana Kleksa

Polsko-radziecki film “Akademia Pana Kleksa”, nakręcony w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych przez Krzysztofa Gradowskiego, od dawna wzbudza wiele kontrowersji. Karolina Kosińska, twórczyni artykułu “Jeszcze raz witajcie w naszej bajce”, zdemaskowała w dziele motywy, które wcale nie pasują do filmu familijnego (Opcit, Wici). Udowodniła ona, że w “Akademii…” pojawiają się elementy takie, jak homoseksualizm, pedofilia, androgynia, freudyzm, narkotyki, camp, cyberpunk czy faszyzm. Wielu osobom nie podoba się fakt, że w jednej ze scen produkcji widać kompletnie nagich, niedojrzałych chłopców, kąpiących się razem w brodziku. O podtekstach erotycznych w “Akademii Pana Kleksa” można by pisać i pisać. Mnie rzuciła się w oczy scena, w której grupa młodzieży wymownie spożywa lody i watę cukrową. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na obecne w filmie symbole Illuminati i kontroli umysłu. Są one zbieżne z tymi, o których czytałam w serwisie VigilantCitizen, w eseju “Project Monarch: Nazi Mind Control” Rona Pattona oraz w dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler.

Co widzimy w “Akademii Pana Kleksa”? Niezliczone triggery: motyle, tęcze, kokardy, lustra, lalki, maski, zegary, zamki, drzewa, kwiaty, korytarze, klatki schodowe, obwody komputerowe, Myszkę Miki (symbol Disneya/Disneylandu)… A do tego hipnotyzującą, kręcącą się karuzelę. We fragmencie, w którym słychać utwór “Na wyspach Bergamutach”, pojawia się nawet demon. Gdy Pan Kleks przemawia do zgromadzonych w Akademii bajkowych postaci, na jednej ze ścian widnieją wielkie, namalowane oczy. W pewnej scenie Kleks przybliża Trzecie Oko do jednego ze swoich prawdziwych oczu, równocześnie wykonując gest “6”, powszechnie znany jako “OK”. Gra świateł powoduje, że za plecami czarodzieja widać chwilami trójkąty. Jeśli chodzi o Adasia Niezgódkę, jego unoszenie się w powietrzu może być metaforą dysocjacji lub wrażeń towarzyszących elektrowstrząsom domózgowym. Tajemnicze pigułki, zażywane przez uczniów Akademii, to niewątpliwie narkotyki (tak, zgadzam się z Kosińską). Motywy traumatyzujące: marsz Wilków, krwawiąca rana i piosenka o Kaczce Dziwaczce (myślącej, czującej istocie, która zostaje zabita tylko dlatego, że różni się od pozostałych kaczek). Uważnego widza mogą niepokoić pogrążeni w transie chłopcy, zachowujący się jak psy i mechanicznie powtarzający słowa samokrytyki. Czyżby “animal alters” - “zwierzęce alternatywne osobowości”?

Najbardziej przerażający jest jednak “zakład fryzjerski” Golarza Filipa. Proszę spojrzeć na sposób oznakowania tej pracowni. Na drzwiach znajdują się zarówno napisy, jak i sylwetka mężczyzny pomalowanego w stylu yin-yang (na przemian biel i czerń). Co gorsza, mężczyzna ten ma wyeksponowane jedno oko. Sam Golarz także lubi podkreślać pojedynczą gałkę oczną. Wewnątrz warsztatu znajdują się typowe symbole projektu Monarch: klatki dla ptaków i rozczłonkowane manekiny. W sekretnym pomieszczeniu “zakładu fryzjerskiego” Filip zajmuje się programowaniem Adolfa, dziecka-robota. Demoniczny fryzjer nazywa swoją ofiarę “ziarnem Nowego Świata”. Wyrażenie “Nowy Świat” może się kojarzyć z Nowym Porządkiem Świata albo ze Stanami Zjednoczonymi (ojczyzną MK-ULTRA). Ciekawostka: oglądałam “Akademię Pana Kleksa” w wersji z angielskimi napisami. Termin “Nowy Świat” został tam przetłumaczony na “new order”. Aluzja do New World Order?

Programując chłopca, Golarz mówi: “Oto prawdziwe dziecko cywilizacji komputerowej, wyposażone w system zdalnego, laserowego sterowania, numerycznie zaprogramowane. Posłuszne, dynamiczne, precyzyjne i (…) bez własnego widzimisię. Zdyscyplinowana końcówka komputera. Ten prototyp to tylko początek doskonale zorganizowanego i uporządkowanego przedszkola, podwórza, szkoły. Jeżeli konstrukcja się uda, możemy w przyszłości zapanować nad każdą bajką. (…) Jeżeli prototyp się uda, wkrótce rozpoczniemy seryjną produkcję”. Cytowane słowa to obraz totalitarnego ustroju wypełnionego ofiarami kontroli umysłu. Dodajmy, że Filip chwali się, iż umieścił w Akademii mnóstwo kamer. Czyż to wszystko nie przypomina ponurej wizji NWO?!

Wracając do Adolfa… Chłopiec-robot zostaje “ożywiony” przez Pana Kleksa. Staje się zwinny, inteligentny, otrzymuje nawet naczynia krwionośne, ale nadal pozostaje bezwolnym, sterowanym, zautomatyzowanym agentem. Żywe, zaprogramowane dziecko?! Mam tylko jedną interpretację: “mind control”! Sądząc po brutalności, połączonej z brakiem empatii, mały imiennik Hitlera jest produktem programowania delta (maszyną do zabijania). Cudaczna bajka, jak bum cyk-cyk! Uwaga: nie należy zapominać, że film Gradowskiego stanowi adaptację powieści Jana Brzechwy. Autor opowiastki o Panu Kleksie był również twórcą wielu wierszy wychwalających komunizm (system, który prał mózgi więźniom politycznym i stosował intensywną propagandę medialną). Wielu konspiracjonistów wierzy, że marksizm był tylko środkiem do celu - Nowego Porządku Świata. A Józefowi Stalinowi nie były obce masońskie gesty.

Moim zdaniem, książka i film “Akademia Pana Kleksa” mogą pełnić taką funkcję, jak zagraniczne książki i filmy “The Wizard of Oz” (“Czarnoksiężnik z Krainy Oz”) i “Alice in Wonderland” (“Alicja w Krainie Czarów”). Co jest nie tak z tymi pięknymi, popularnymi, dziecięcymi baśniami? Odpowiedź na to pytanie znajduje się w dziełach “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” (“Formuła Illuminati używana do tworzenia niewykrywalnego, totalnego, kontrolowanego umysłowo niewolnika”) i “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) autorstwa Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Gorąco zachęcam do lektury tych publikacji!

Inne filmy fabularne, które mówią o kontroli umysłu: “Hide and Seek” (reż. John Polson), “Labyrinth” (reż. Jim Henson), “Sucker Punch” (reż. Zack Snyder). Teledyski poruszające tę samą problematykę: “Walking On Air” (Kerli), “Brick By Boring Brick” (Paramore), “Price Tag” (Jessie J), “Wide Awake” (Katy Perry), “Paparazzi” (Lady Gaga), “Comme J’ai Mal“ (Mylene Farmer), “F**k Them All“ (Mylene Farmer), “Mademoiselle Juliette“ (Alizee), “Parler Tout Bas“ (Alizee), “Histoire Naturelle” (Nolwenn Leroy), “You And I“ (Lady Gaga). Wybór na podstawie: VigilantCitizen, Pseudoccultmedia, Mediaexposed.


Natalia Julia Nowak
20.04. - 02.05. 2013 r.



Artelis.pl serwis z artykułami do przedruku.

Słowa jak pociski. Dlaczego potrafią ranić?

To uderza nagle. Najpierw pojawia się ból w klatce piersiowej, tak jakby mostek był spleciony i ściśnięty za mocno. Potem następują bóle głowy i chroniczne zmęczenie. Uczucie to trwa często całymi tygodniami, a najgorsze jest tuż przed zaśnięciem.


Chociaż taka sesja zdarzyła się praktycznie każdemu lata wstecz, wciąż pamiętamy ją dobrze. Zaznaczyła się w naszym umyśle jako pierwsza batalia z dolegliwością, którą już później zawsze dobrze rozpoznawaliśmy – złamanie serca. Zdrada, odrzucenia oraz utracona miłość są faktami w życiu, ale zaledwie dopiero od 10 lat, rozpoczęto poznawanie podstaw w mózgu dla tych zranionych uczuć. Naukowcy zauważyli, że żądło odrzucenia aktywuje te same ścieżki neuronalne jak ból spowodowany oparzeniem czy siniakiem. Oprócz wyjaśnienia dlaczego niektórzy z nas są „gruboskórni”, ten fakt ukazuje intymną relację życia społecznego oraz zdrowia człowieka. Jak to się mówi – naprawdę można umrzeć z samotności…

Nasz język od dawna wypożycza fizyczne terminy do opisania naszych mrocznych emocji, wykorzystują frazy jak „złamała mi serce”, „sparzyłam się na nim”, „dźgnął mnie w plecy”. Takie porównania występują na całym świecie. Przykładowo Niemcy kiedy mówią o kimś w bardzo emocjonalnym stanie używają słowa „ranny”. W Tybecie natomiast na odrzucenie mówi się „uderzenie w serce”.

Chociaż wyrażenia te przyjmuje się zawsze metaforycznie, to zawierają one wskazówki, że wydarzyło się coś więcej. Podczas badań na zwierzętach w latach 90. wykazano, że morfina nie tylko znieczula ból spowodowany kontuzją, ale również redukuje smutek małych szczurów po oddzieleniu ich od matki.

Kiedy Naomi Eisenberger z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles rozpoczęła badanie uczuć zranienia emocjonalnego u ludzi na początku 2000 roku, sama nie miała świadomości co uda jej się odkryć. Była zaintrygowana faktem jak odrzucenia, zranienia naszych uczuć w przeszłości towarzyszą nam przez całe życie. Większość z nas pamięta kiedy rodzice zapomnieli odebrać nas ze szkoły po zajęciach sportowych czy zostaliśmy wykluczeni z grupy znajomych. „Zawsze mnie to zastanawiało – dlaczego jest to tak wielki problem?”, zadaje pytanie Eisenberger. Aby dowiedzieć się, co się dzieje w mózgu kiedy ludzie odczuwają społeczne odrzucenie, Eisenberger poprosiła ochotników, aby zagrali w grę komputerową Cyberball, w której trzech graczy podaje piłkę między sobą. Każdy z uczestników eksperymentu wierzył, że gra z dwoma innymi ludźmi, który znajdują się w innym pokoju. Współgracze jednak byli kontrolowani przez komputer.

Chociaż gra rozpoczynała się miło i przyjacielsko, to prowadzeni przez komputer gracze wkrótce przestawali podawać piłkę do ochotnika. To może brzmieć jako zaledwie błaha forma zniewagi, jednak niektóre osoby reagowały bardziej intensywnie zmieniając swoją pozycję w fotelach, niechlujnie w nich „zjeżdżając” czy wykonując nerwowe i niegrzeczne gesty przed ekranem. Poprzez cały eksperyment mózgi ochotników były obrazowane metodą rezonansu magnetycznego, badając aktywność mózgu tych osób. Wykazano pewien skok, nagły przypływ zmian w grzbietowej części mózgu nazywanej przedni zakręt obręczy (dACC), w momencie kiedy osoby czuły się wyizolowane. Region ten jej znany jako ważna część mózgu w jego „sieci bólu”, określając jak bardzo bolesne jest dla nas określone zranienie czy trauma. Odpowiedź na to może być różna, w zależności od sytuacji – uderzenie się w głowę w pracy może wydawać się problematyczne oraz „duże”, jednak podczas meczu piłkarskiego tego typu zdarzenie oceniamy znacznie niżej. Co najważniejsze – czym bardziej uznasz swój uraz za niepokojący, tym bardziej uaktywni się zakręt obręczy. Znajduje się tu powiązanie z reakcjami podczas gry w Cyberball. Osoby, które
potwierdzały, że czuły się gorzej z powodu odrzucenia wykazywały większą aktywność w tym obszarze.

Inne badania również potwierdziły, że społeczne odrzucenie stymuluje nie tylko aktywność przedniego zakrętu obręczy, ale również część kolejnej struktury anatomicznej w ludzkim mózgu – wyspy. Ta część kresomózgowia reaguje na nasze cierpienie spowodowane na przykład przecięciem palca czy złamaniem kości. Pomimo że wyniki tych badań sugerują, że udręki spowodowane różnymi formami zniewagi są takie same jak nasze emocjonalne reakcje na fizyczne obrażenia, to dopiero rok temu naukowcom udało się wykazać, że tego rodzaju odczucia mogą przenieść się na rzeczywiste doznania cielesne.

Ethan Kross z Uniwersytetu Michigan w Ann Aror zdecydował się odstawić Cyberball na rzecz bardziej poważnych form odrzucenia – złamanego serca. Zwerbował do swojego eksperymentu 40 osób, które przeżywały zerwanie w ciągu ostatnich 6 miesięcy i prosił o oglądanie zdjęć swojego byłego partnera, w trakcie kiedy ich mózgi były badane tomografem mózgu. Podczas całego procesu osoby zostały poproszony, aby w szczegółach analizowali swój moment zerwania. Po krótkiej przerwie ramiona wolontariuszy otrzymały nagły i bolesny wstrząs ciepła, co pozwoliło Krossowi porównać aktywność mózgu powiązaną z oboma sytuacjami.

Tak jak oczekiwano, przedni zakręt obręczy oraz wyspa zaświeciła się w obu przypadkach. Zaskakującym jednak okazał się fakt, że czuciowe ośrodki mózgu, które odzwierciedlają fizyczny dyskomfort, który towarzyszy na przykład ranom, również wykazały aktywność podczas pierwszej sesji. Jest to pierwszy dowód, że uczucie złamania serca może naprawdę boleć.

Dalsze badania dotyczące fizycznego bólu oraz emocjonalnego zranienia pokazały, że nieraz oba doświadczenia żywią się sobą wzajemnie. Kiedy ludzie czują się wykluczeni, stają się bardziej wrażliwi na dotknięcie gorącą próbówką. Natomiast zanurzenie ręki w lodowatej wodzie na okres 1 minuty, powodowało uczucie odizolowania i zignorowania. Odwrócenie tego procesu również się potwierdza – łagodząc reakcję organizmu na ból, można również osłabiać uczucie despektu i ubliżenia. Nathan DeWall z Uniwersytetu Kentucky w Lexington poprosił 62 studentów, aby przyjmowali dwukrotnie podczas dnia pigułkę paracetamolu przez trzy tygodnie, niektórym podawano placebo. Każdego wieczoru studenci wypełniali ankietę określającą ich uczucia związane z odrzuceniem i zranieniem podczas całego dnia.

Na koniec tych trzech tygodni, grupa która brała paracetamol wypracowała nieznacznie grubszy naskórek, automatycznie informując o mniejszej ilości uczuć związanych ze zranieniem podczas ich codziennych czynności. Uczestnictwo w grze Cyberball potwierdziło ten efekt. Osoby zażywające paracetamol wykazały mniejsza aktywność przedniego zakrętu obręczy oraz wyspy w porównaniu do uczestników biorących placebo.

Jeden z autorów badań – Geoff MacDonald z Uniwersytetu Toronto przyznał, że „fakt, iż można wpłynąć na ludzie doświadczenie społeczne tak łagodnymi i popularnymi metodami jak zażycie paracetamolu, okazał się istotnym potwierdzeniem założeń tych studiów. Jest to dokładnie to czego się można było spodziewać skoro społeczny ból okazuje się być prawdziwy”. Naukowcy przypominają, że z powodu efektów ubocznych przy zażywaniu środków przeciwbólowych, nie powinniśmy eksperymentować na sobie samych. Badania te mogą wyjaśnić dlaczego niektórzy ludzie mają większe trudności, aby wytrzymać społeczne przepychanki i niesnaski niż inni. Okazuje się, że ekstrawertycy mają większą tolerancję na ból niż ich przeciwstawne osobowości – introwertycy. Odzwierciedla to również ich lepsze znoszenie właśnie bólu związanego ze społecznym odrzuceniem. Eisenberger odkryła również, że osoby bardziej wrażliwe na dotknięcie gorącą elektrodą okazują się bardziej wrażliwe podczas zranienia spowodowanego odrzuceniem w grze Cyberball.

Odmienne reakcje u różnych ludzi mogą mieć podłoże genetyczne. Zespół Eisenberger wykazał, że ludzie z niewielką mutacją genu OPRMR1, który koduje jeden z receptorów opioidowych, częściej popadają w stany depresyjne z powodu zranienia niż osoby bez tej mutacji. Ta sama mutacja powoduje, że ludzie są bardziej wrażliwi na ból fizyczny i potrzebują większej dawki środków przeciwbólowych przy operacjach. Co jest dodatkowo ważne – receptory te są gęsto umiejscowione w przednim zakręcie obręczy. Jak możecie się zatem domyśleć, u osób z tą mutacją ów region mózgu reaguje silniej na np. usłyszenie obelg.

Jak w przypadku wielu cech, wczesne środowisko dziecko również może determinować jego wrażliwość. Przykładowo osoby z różnymi formami chronicznego bólu prawdopodobnie doświadczyły traumatycznych przeżyć, takich jak skrzywdzenie emocjonalne podczas pierwszych lat życia. Takie zdarzenia być może powodują, że ich sieć neuronalna dotycząca odczuwania bólu działa w nadmierny sposób, czyniąc z nich osoby bardziej podatne na każdy psychiczny i fizyczny dyskomfort.

Młodzież również wydaje się być szczególnie wrażliwa na odrzucenie. Mózgowa sieć związana z bólem rozbudowuje się jeszcze w ich wieku i porównując ją do mózgu dorosłego, wykazuje tendencje na intensywniejsze reagowanie na małe lekceważenia czy obelgi. Z drugiej strony, po stronie pozytywów należy zanotować, że wsparcie społeczne wówczas udzielone, przynosi długotrwałe korzyści. Przykładowo młodzi dorośli, którzy odnajdywali się w trudniejszych systemach społecznych podczas późnego okresu bycia nastolatkiem, wykazują bardziej wyciszone reakcje na ból związane z odrzuceniem niż ci, którzy w przeszłości czuli się samotni. Prawdopodobnie dzieje się tak z powodu, że wspomnienia dotyczące wcześniejszego wieku, podświadomie łagodzą negatywne odczucia.

Jeśli wziąć pod uwagę zależność naszych przodków i ich społecznych relacji w stosunku do przetrwania, to rozwinięte tak intensywnie uczucia związane z odrzuceniem, wydają się mieć sens. Wydalenie z plemienia było w zasadzie karą śmierci, wystawiając pierwszych ludzi na głód, napaść oraz atak ze strony drapieżników. W rezultacie potrzebowaliśmy systemu ostrzegania nas przed potencjalną sprzeczką, aby zapobiegać ewentualnym, dalszym nieprzyjemnym i obraźliwym sytuacjom. Uczyło to ludzi, aby robić to co jest konieczne. Sieć bólu jest w stanie dać nam odpowiedni wstrząs kiedy doświadczamy fizycznego uszkodzenia z powodu ognia lub ostrego noża. Byłaby ona idealnie zbudowana jeśli ograniczałaby nasze doświadczenia związane z społecznymi zachowaniami.

Niektórzy z naukowców przesuwają tę linię dalej, sugerując, że sieć bólu może przechowywać sekret związany z jeszcze bardziej tajemniczymi symptomami poczucia samotności. Ludzie którzy czują się samotni przejawiają tendencję zwiększenia ekspresji genów związanych z zapaleniem komórek odpowiadających za system odpornościowy, jednocześnie redukując antywirusowe możliwości organizmu.

Dlaczego ciało tak reaguje na poczucie izolacji? „Jest to rodzaj zagadki, którą staramy się rozwikłać od 5 czy 10 lat”, mówi Steve Cole – genetyk behawioralny na Uniwersytecie Kalifornia w Los Angeles. Odpowiedź zaczyna się pojawiać kiedy przyglądamy się różnym warunkom, które mają wpływ na życie społeczne ludzi. Wirusy rozprzestrzeniają się znacznie szybciej wśród dużych grup ludzi, jednak infekcje zagrażające życiu generalnie pochodzą od ran, których nasi przodkowie doświadczali kiedy byli sami – bez wsparcia i pomocy ze strony plemiennych braci i sióstr. W rezultacie Cole sugeruje, że nasz system immunologiczny może „nasłuchiwać” sygnałów z naszego mózgu dotyczących obecnego statusu społecznego. Jeśli wydaje się, że cieszymy się udanym życiem społecznym, w dużej grupie przyjaciół i znajomych, to dostajemy dodatkową siłę, aby odpierać wirusy. Jeśli czujemy się jednak samotni to przedni zakręt obręczy oraz inne obszary mózgu dostrajają się do częstotliwości związanych ze stanami zapalnymi, co powoduje, że musimy stoczyć walkę z infekcją.

Jeden z dowodów potwierdzających te założenia dostarcza George Slavich, również pracujący na Uniwersytecie Kalifornia w Los Angeles. Stwierdził, że społecznie stresujące zadania, takie jak improwizowanie przy przemówieniu, wywołują wysoką aktywność w zakręcie obręczy, sugerując odpowiedź organizmu na stany zapalne – takie same jakie przejawia mózg w stanie izolacji lub skrzywdzenia.

Ta reakcja organizmu mogła pomagać naszym przodkom w zmaganiach z wówczas bardzo brutalną i okrutną drogą ewolucji. Jednak sami możemy obrywać rykoszetem w dzisiejszych czasach. Zwiększone tendencje do zapalenia są powiązane z ogólną kondycją zdrowia danej osoby. Ludzie ci, najczęściej będący samotni, są bardziej podatni na choroby serca, raka czy nawet Alzheimera. Metaanaliza przeprowadzona w 2010 roku na podstawie 148 badań określiła, że ludzie żyjący w określonych warunkach społecznych częściej pozostawali samotni do zakończenia danych badań. Jest to efekt postrzegany na równi z powstrzymywaniem się od palenia czy nadmiernego spożywania alkoholu.

Kolejne badania opublikowane w tym roku śledziły zdrowie 2000 Amerykanów w średnim i podeszłym wieku. Okazało się, że osoby, które mówiły o większym poczuciu samotności były niemalże dwukrotnie bardziej narażone na śmierć w ciągu 6 lat badań, niż ci deklarujący mniejszy poziom osamotnienia.

Praca ta wydaje się podkreślać znaczenie programów oferujących wsparcie społeczne zwłaszcza dla starszych i niedołężnych ludzi oraz tych wracających po długich chorobach. Mimo to wciąż wiele prac jest potrzebnych, aby udało się zrozumieć w jaki sposób nasze życie społeczne wpływa na zdrowie fizyczne, twierdzi John Cacioppo z Uniwersytetu Chicago, który zajmuje się badaniem samotności. Podchodzi on sceptycznie do eksperymentu z grą Cyberball, który miał na celu przekazanie wielu informacji dotyczących wpływu długotrwałej izolacji społecznej. W poparciu swojego podejścia przypomina, że znane fizjologiczne reakcje związane z odrzuceniem są najczęściej krótkotrwałe. „Samotność może nie mieć kompletnie związku z przeszłymi wydarzeniami”, mówi Cacioppo. „Małe rzeczy nie są rzeczami, które zabijają ludzi – to mózg będący w stanie pogotowia w nieubłagany sposób, może doprowadzić do destrukcji”.

W międzyczasie możemy korzystać ze środków, które warto wykorzystać na wyboistej drodze naszych społecznych relacji. Wszyscy lubimy być pocieszeni po tym jak ktoś nam sprawił przykrość. Eisenberger zauważyła, że dawanie zbyt dużego wsparcia innym ludziom często zmiękcza nasze własne reakcje na przykład na odrzucenie. W celu zbadania tego konceptu autorka badań dokonywała małego porażenia prądem mężczyzny. Podczas gry jego partnerka, leżąca pod tomografem mózgu, mogła trzymać go za rękę w akcie wsparcia jego osoby, a później zostało jej to zabronione. Kiedy kobieta mogła wspierać swojego partnera, reakcje jej mózgu na zagrożenie oraz zranienie były znacznie stonowane. W przyszłych pracach Eisenberger planuje w większym stopniu eksplorować rolę płci w tym procesie. Chociaż nie możemy powstrzymać sytuacji życiowych przed natychmiastowym wręcz kształtowaniem naszego emocjonalnego krajobrazu, być może potrafimy odpowiedzieć na to w inny sposób. Słowa mogą być bolesne jak uderzenie kijem czy kamieniem, niekiedy wręcz jak kule pistoletu, jednak możemy sami wykazywać więcej troski o innych, o naszej najbliższe otoczenie, tak jak dbamy o siebie samych. W ten sposób jeśli już spotkamy się z bolesnym przeżyciem, to będzie ono w nas tkwiło stosunkowo krótko.

BIBLIOGRAFIA

  • American Journal of Psychiatry, vol 162
  • PloS Medicine, vol 7
  • PNAS, vol 106
  • PNAS, vol 107
  • PNAS, vol 108
  • Psychological Science, vol 21
  • Science, vol 302
  • Social Cognitive Affective Neuroscience, vol 7
  • Social Science and Medicine, vol 74

Artelis.pl serwis z artykułami do przedruku.